List miłosny do Asada

Dyktatorzy lubią zaskakiwać, a Baszar Asad idzie na rekord.

Dawno nie słyszałam o podobnie absurdalnym pomyśle, ale może taki jest właśnie „urok” dyktatorów? Asad chce w niecodzienny sposób ukoronować swoją drogę do czwartej kadencji w fotelu prezydenta.

Jak podały reżimowe media, rozpoczyna się właśnie narodowe przedsięwzięcie – powstanie „najdłuższy list miłosny na świecie”, który napiszą (a właściwie podpiszą) obywatele. Ma być adresowany do „pierwszego człowieka pokoju, pana prezydenta Baszara al-Asada”. Specjalny wóz ruszy w przyszłym roku z jego siedziby na wzgórzu Kasjun w Damaszku. Zostanie na nim umieszczony dwukilometrowy kawałek materiału z „patriotycznym przekazem”. Auto w asyście 14 absolwentek wyższych uczelni objedzie wszystkie prowincje Syrii, zbierze 2,5 mln podpisów, a potem wróci do Damaszku. I wisienka na torcie: „list” trafi do Księgi Rekordów Guinnessa.

Wybory odbędą się w przyszłym roku. Zgodnie z konstytucją możliwe są tylko dwie siedmioletnie kadencje, więc teoretycznie Asad powinien już ustąpić. Można jednak w ciemno założyć, że znajdzie sposób, by rządzić dalej, podobnie jak znalazł go jego bliski przyjaciel Władimir Putin, który niedawno przedłużył sobie władzę do 2036 r.

W Syrii czerpią z najlepszych wzorców, a Asad panuje od 20 lat. Kiedy w 2000 r. po raz pierwszy obejmował urząd, specjalnie dla niego zmieniono konstytucję, obniżając wiek wyborczy prezydenta z 40 do 34 lat (dokładnie tyle miał wtedy Baszar). Na dwie pierwsze kadencje wyniosło go niedemokratyczne referendum. W 2014 r. odbyły się pierwsze niby-wielopartyjne wybory, w których dla niepoznaki wystartowało dwóch innych kandydatów, zdobywając łącznie niespełna 8 proc. głosów. Wybory odbyły się wyłącznie na terenach kontrolowanych przez reżim.

Asad nie próbuje już chyba udawać, że nie jest pełnokrwistym dyktatorem, a „list miłosny” przypomina metody jego zmarłego ojca. Znajomi Syryjczycy opowiadali mi, że raz kampania mająca zatwierdzić Hafeza Asada na kolejną kadencję wypadła w czasie ferii. Nie dało się zmobilizować uczniów publicznych szkół, bo rozjechali się po kraju. Więc poproszono uczniów szkół prywatnych, którym wolne wypadało w innym terminie, by stawili się na demonstracjach poparcia dla prezydenta. Żeby było weselej, każdego dnia dostawali inne instrukcje; raz mieli udawać studentów, innym razem robotników…

Znajomy Syryjczyk sądzi, że teraz będzie podobnie. – Wóz będzie objeżdżał szkoły, a dzieciaki będą się podpisywać w imieniu swoim i zapewne swoich krewnych. Im szybciej i sprawniej uda się zdobyć te podpisy, tym lepiej.