Od reformatora do dyktatora. 20 lat Asada

Baszar Asad objął fotel prezydenta Syrii 17 lipca 2000 r. Tak się składa, że wypada dziś też Światowy Dzień Sprawiedliwości Międzynarodowej.

Asad został prezydentem właściwie przez przypadek. Jego ojciec Hafez na następcę wyznaczył starszego o trzy lata Basela. Baszar skończył medycynę w Damaszku i osiadł w Londynie, gdzie robił specjalizację z okulistyki. Niewykluczone, że gdyby sprawy potoczyły się inaczej, zostałby w Wielkiej Brytanii, zwłaszcza że poślubił Asmę, która miała brytyjskie obywatelstwo. Plany pokrzyżowała nagła śmierć Basela w wypadku samochodowym. Hafez ściągnął Baszara do Syrii i zaczął go przygotowywać do roli, metodycznie wprowadzając w najważniejsze sprawy. Przez sześć lat Baszar budował pozycję w wojsku (skończył akademię wojskową w Homsie, awansował do stopnia pułkownika) i nabierał doświadczenia. W tym czasie w armii zaszły ważne zmiany, do rezerwy odesłano dawnych dowódców, stanowiska obsadzono lojalnymi alawitami.

Z drugiej strony Baszar umacniał wizerunek reformatora – wprowadził internet, a przynajmniej jemu się to przypisuje, i stanął na czele urzędu antykorupcyjnego, co miało być dowodem nowej jakości. Niewielu Syryjczyków akurat na to się nabrało; korupcja to element systemu, jeden z jego filarów. Dzięki funkcji Asad mógł się jednak pozbyć niewygodnych konkurentów.

Szkolenie na prezydenta zakończyło się w 2000 r. wraz ze śmiercią Hafeza. Kiedy Baszar obejmował urząd, miał zaledwie 34 lata. Dla niego zmieniono konstytucję i obniżono minimalny wiek z 40 do 34 lat dla kandydata. W przemówieniu inauguracyjnym zapowiedział liberalizację gospodarki, reformy polityczne, ale stanowczo odrzucił zachodni styl demokracji. Mimo to z początku mógł dawać nadzieję na inny styl rządzenia; przez Syrię przetoczyła się tzw. wiosna damasceńska. Był to okres odwilży, ożywionych debat, prób budowania społeczeństwa obywatelskiego. W geście dobrej woli zamknięto więzienie dla więźniów politycznych w dzielnicy Mezze, wypuszczono też członków Bractwa Muzułmańskiego. Po roku skończył się ten festiwal miłości, fora pozamykano, podobnie jak wielu intelektualistów, oskarżając ich o próbę obalenia systemu. Wróciły represje i wszechwładza Muchabaratu.

Asad, nawet jeśli próbował tchnąć w system nieco wolności, musiał się ugiąć pod zabetonowanym systemem. Ale Syria pod jego rządami się zmieniała, bo zmieniał się otaczający świat. Z jednej strony był internet, z drugiej – umiarkowane reformy gospodarcze, m.in. w systemie bankowym. Nie myślano jednak o lepszym życiu dla wszystkich Syryjczyków, lecz o napełnianiu kas elicie, na czele z Ramim Makhloufem, kuzynem Asada, który przejął kontrolę nad połową syryjskiej gospodarki.

Sprawy skomplikowały się też na arenie międzynarodowej: Asad zajął bardzo krytyczne stanowisko wobec USA po inwazji na Irak, budował bliskie relacje z Teheranem i Hezbollahem. Na odcinku libańskim coś wyraźnie poszło nie tak: w 2005 r. w zamachu bombowym zginął premier Libanu Rafik Hariri. Wiele tropów prowadziło do Damaszku, ale nikogo za rękę nie złapano. Pod presją Syria musiała się z Libanu wycofać.

To, że o żadnej demokracji, nawet fasadowej, nie może być mowy, stało się jasne w 2007 r. Podczas referendum zatwierdzającego kolejną siedmioletnią kadencję Asada był on jedynym kandydatem. Innym nie pozwolono startować.

Asad byłby jednym z wielu watażków na Bliskim Wschodzie, gdyby nie arabska wiosna, która zmiotła władców z tronów, choć nie byli królami. Arabska wiosna do Syrii dotarła w marcu 2011 r., ale Asad nie zamierzał być ani Mubarakiem, ani Ben Alim. Rewolta wymknęła się spod kontroli i zamieniła w krwawą wojnę domową, skomplikowaną plątaninę interesów. To tu umościło się Państwo Islamskie, zagarniając jedną trzecią terytorium kraju. Ostatnie 10 lat to najgorszy czas w nowożytnej historii Syrii, a Baszar Asad miał w tym spory udział. Od lat oskarżany jest o ataki na ludność cywilną, także z wykorzystaniem broni chemicznej. Tortury, bomby beczkowe, naloty na szpitale, szkoły, bazary prowadzone pod hasłem wojny z terroryzmem – przyniosły setki tysięcy ofiar śmiertelnych, połowa spośród 20 mln ludzi musiała opuścić domy.

Czytaj też: Dlaczego Asma Asad nie ocaliła Syrii?

Zachód na Asada patrzeć nie chce, bo uważa go za dyktatora, który utopił własny naród we krwi. Ale już do nas dotarło, że w przewidywalnej przyszłości nikogo innego na damasceńskim tronie nie będzie. Próba odsunięcia Baszara siłą zakończyła fatalnie, doprowadziła do wzmocnienia Iranu, Rosja zainstalowała się na Bliskim Wschodzie, rosło znaczenie populistów w Europie, którzy wykorzystali kryzys imigracyjny, by zdobywać polityczne punkty (tak jak w Polsce w 2015 r.).

Sami Syryjczycy do Asada mają stosunek złożony. Dla wielu pozostanie zbrodniarzem, dla części jest mniejszym złem: – Spośród zbrodniarzy jest najlepszym dostępnym – mówi Joseph. Przede wszystkim dlatego, że jest chrześcijaninem, a Asad zawsze dbał, by nie spadł im włos z głowy.

W Światowym Dniu Sprawiedliwości Międzynarodowej sam narzuca się postulat, by postawić Asada przed Międzynarodowym Trybunałem Karnym – przynajmniej w ten symboliczny sposób odpowiedziałby za to, co za jego przyzwoleniem działo się w Syrii. Ale mało prawdopodobne, że prezydent Syrii kiedykolwiek pojawi się w Hadze. Syria nie jest sygnatariuszem statutu rzymskiego, nie można Asada ścigać wprost (tylko za zgodą Rady Bezpieczeństwa ONZ, co przez Rosję nigdy się nie uda). Jest wprawdzie furtka otwarta przez Rohindżów, którzy zostali objęci jurysdykcją MTK, mimo że Mjanma nie jest sygnatariuszem statutu rzymskiego. Uciekli jednak do Bangladeszu, który nim jest. Mogłoby być jak w Jordanii, dokąd uciekli Syryjczycy. Skierowano już takie wnioski do MTK.

To wszystko jednak o wiele za mało, by doprowadzić Asada przed oblicze sądu.