Izrael chce walczyć z „niewidzialnym wrogiem” tak jak z widzialnym

Izraelskie służby mają zaawansowane metody do walki z terroryzmem. Czy zastosują je teraz wobec obywateli?

Izrael w podobny do polskiego sposób walczy z epidemią. Zamyka się szkoły, przedszkola, żłobki, restauracje, kawiarnie, puby, kluby (tylko jedzenie na wynos), hotele, centra handlowe, siłownie, baseny, ogrody zoologiczne, mykwy, salony masażu i kosmetyczne. Nie będzie konferencji ani żadnych publicznych wydarzeń. Zakazem gromadzenia się objęto grupy od 10 osób. To nie przypadek, lecz minimalna liczba mężczyzn potrzebna do odprawienia modlitwy (tzw. minjan). Polecono zachować od siebie dystans co najmniej 2 m i pracę zdalną, jeśli to możliwe.

Władze odradzają, by samochodem podróżowały więcej niż dwie osoby, zniechęcają też do transportu publicznego (jeszcze działa, ale niewykluczone, że zostanie zawieszony). Działać będą sklepy, apteki, banki i bankomaty. Już wcześniej Izrael wprowadził obowiązkową 14-dniową kwarantannę dla wszystkich przyjezdnych: obywateli i cudzoziemców.

Izraelski rząd uważa, że trzeba przystosować się do „nowego stylu życia” w najbliższych tygodniach, a może miesiącach. „To walka o zdrowie publiczne – mówił premier Beniamin Netanjahu. – Prowadzimy wojnę z niewidzialnym wrogiem. Reagujemy na rozwój sytuacji, która jest dynamiczna”.

Izrael będzie wykorzystywał zaawansowane narzędzia do monitoringu, by nadzorować zakażonych. Wzbudza to wielkie emocje, bo służby dysponują właściwie nieograniczonymi w tym zakresie możliwościami, choć do tej pory wykorzystywały je do walki z terroryzmem, a nie przeciw obywatelom, których jedyną „winą” jest to, że są chorzy.

„Do dziś unikałem stosowania takich metod wobec cywilów, ale nie ma wyjścia” – ogłosił Netanjahu. Co to może oznaczać w praktyce? Nie wiadomo, ale chodzą pogłoski, że chodzi o to, by skuteczniej narzucać i pilnować kwarantanny. Służby temu przeczą, twierdzą, że chcą namierzać i śledzić wirusa poprzez znajdowanie kolejnych osób, z którymi zakażony miał kontakt. Ale to ma konkretny wymiar przecież. Dzięki informacjom z telefonów służby znają każdy ruch danej osoby, wiedzą, z kim się kontaktuje itd. To potężna broń w rękach władzy.

Czy nie narusza prawa do prywatności? Takie obawy ma wielu Izraelczyków, zwłaszcza że władze powołują się na podobne rozwiązania stosowane przez Tajwan, uznawane za bardzo ingerujące w życie ludzi. Już pojawiają się głosy, że nawet stan nadzwyczajny, w jakim znalazł się Izrael, nie uprawnia do przekształcania kraju w państwo policyjne.

Czy Izraelczycy to zaakceptują? Obawy ma nawet prokurator generalny Awichaj Mandelblit, który przypomniał, że musi to podlegać pewnym zasadom i ograniczeniom. Te uprawnienia wymagają zarówno zgody rządu, jak i komisji Knesetu (nowy parlament zostanie zaprzysiężony w poniedziałek).

W tej chwili w Izraelu jest 200 potwierdzonych przypadków zakażenia, nie ma ofiar śmiertelnych, ok. 40 tys. osób przebywa w kwarantannie.