Strefa Gazy koronawirusa może nie wytrzymać

W niedzielę w Gazie potwierdzono dwa pierwsze przypadki zakażenia koronawirusem. Jeśli sytuacja akurat tutaj wymknie się spod kontroli, możemy być świadkami wielkiej katastrofy humanitarnej.

To szczególne miejsce na mapie pandemii. Z kilku względów. Na niewielkiej, zamkniętej ze wszystkich stron powierzchni (Izrael i Egipt zamknęły przejścia graniczne, wpuszczani do Gazy są tylko jej mieszkańcy) mieszka ok. 2 mln ludzi. A Strefa Gazy jest półtora razy mniejsza od Warszawy!

Gęstość zaludnienia wynosi ok. 5 tys. osób na km kw., czyli jest co najmniej o jedną trzecią większa niż w naszej stolicy. To tylko orientacyjne wartości, odpada przecież spora część pól uprawnych czy wyłączonych ze względów bezpieczeństwa pasów przylegających do ogrodzenia granicznego z Izraelem. To najgęściej zaludnione terytorium na świecie. Ludzie żyją blisko siebie, można wręcz powiedzieć, że na sobie. Całkowita izolacja może tu się okazać kompletną porażką, chociaż władze i tak robią, co mogą.

Pozamykano szkoły, kawiarnie, restauracje, odwołano publiczne imprezy, a nawet piątkowe modły w meczetach. Osoby, które wracają do Gazy, są od razu kierowane do specjalnych centrów kwarantanny, zorganizowanych w zamkniętych szkołach, hotelach czy placówkach medycznych. Przebywa tam już ponad 2,7 tys. osób – plus ponad tysiąc w domowej kwarantannie.

Pierwsi zakażeni koronawirusem dwaj pacjenci wracali z Pakistanu przez Egipt, czyli przejście w Rafah. Tam zostali skierowani do jednego z centrów kwarantanny. Al Dżazira podała dziś, że centrum mieści się w szkole, gdzie panują „bardzo skromne warunki higieniczne”. W pojedynczych pokojach przebywa nawet siedem osób.

A to dopiero wierzchołek góry lodowej. WHO już ostrzegło, że system medyczny w Gazie tego kryzysu może po prostu nie wytrzymać. Nawet bez pandemii domy, instytucje i szpitale dostają prądu, który starcza na cztery-sześć godzin dziennie. Co będzie, jeśli pacjentów zacznie przybywać? Już teraz szpitale nie wytrzymują tzw. normalnego ruchu, jest ich po prostu za mało (od 2007 r. ogranicza się budowę kolejnych, sporo placówek ucierpiało też podczas operacji Izraela). Na tysiąc pacjentów przypada 1,7 łóżka.

Problem jest też z testami, których nie ma. Wprawdzie od wszystkich wracających do kraju pobrano próbki, ale jeszcze ich nie zbadano, więc przypadków zakażeń może być znacznie więcej.

W Gazie brakuje dosłownie wszystkiego: szpitali, lekarzy, sprzętu, ale też bieżącej wody, która i tak jest złej jakości. Ponad połowa ludzi żyje w nędzy, już teraz bezrobocie wynosi ok. 50 proc. Jak w takich warunkach zapanować nad epidemią? Zwłaszcza gdy w szpitalach jest tylko 60 łóżek na intensywnej terapii, 600 testów i 1000 sztuk odzieży ochronnej? Najgorsze dopiero przed Gazą.