Czy ktoś powstrzyma Asada?

Syryjscy lekarze nie podają już koordynatów szpitali i punktów medycznych syryjskiemu lotnictwu, bo ono zamiast chronić, sprowadza bomby. W Idlib na celowniku znalazło się ponad 50 takich placówek.

Syryjskie wojsko przy wsparciu Rosji zaatakowało z powietrza sześć szkół i dwa żłobki – mowa tylko o zdarzeniach z wtorku. Zginęło 21 cywilów. Ataki były naprawdę perfidne, bo zaczęły się rano, kiedy dzieci były w szkole. Nauczyciele postanowili odesłać je do domów, ale kiedy wychodziły, na dziedziniec spadła bomba beczkowa. Zginęło troje nauczycieli i uczeń, sześcioro innych zostało poważnie rannych. Od początku roku ataki przeprowadzono na 22 placówki edukacyjne.

Bomby spadają na szkoły, szpitale, tymczasowe schrony, gdzie ludzie próbują przetrwać trudne zimowe warunki. Ataki na tego typu obiekty są zakazane, organizacje humanitarne bez ustanku przypominają, że stanowi to pogwałcenie prawa międzynarodowego i jest zbrodnią wojenną. Ale dlaczego teraz ktoś miałby się tym przejąć? Dla Asada czy Putina to nie pierwszyzna. Ani jednemu, ani drugiemu włos z głowy z tego powodu nie spadł i zapewne nie spadnie. Organizacjom międzynarodowym pozostaje „apelować” do sumień osób, które dawno dowiodły, że akurat go nie mają.

Wkrótce rozpocznie się 10. rok tej wojny. Widzieliśmy wiele: branie miast głodem, bombami, znikanie ludzi bez śladu, broń chemiczną, ataki na szpitale, szkoły, targowiska, nie mówiąc o specjalnym repertuarze działań Państwa Islamskiego. Krew mają na rękach w zasadzie wszystkie strony tego konfliktu i państwa biorące w nim udział (nawet Amerykanie przyznali, że zabili syryjskich cywilów podczas walk z ISIS). Po tylu latach obrazy zamienionych w ruiny miast, śpiące na mrozie pod gołym niebem dzieci, ludzie pod gruzami, krew – to wszystko robi jakby coraz mniejsze wrażenie.

Największe światowe serwisy żyją dziś koronawirusem, jatką w kampanii demokratów, zamieszkami w Indiach. Syria właściwie nie istnieje. Dziennikarze pewnie nie piszą już o tym, o czym ludzie nie chcą czytać. Wielu ma déjà vu.

W „New York Timesie” jest większa historia o Idlib, o tym, że z powodu niskich temperatur umarła 18-miesięczna dziewczynka, dziewiąte takie dziecko, ofiara chłodu. Trochę jest o tym, że ludzie palą, czym się da: futrynami, ubraniami, butami, byle przeżyć. Jedna z bohaterek tekstu mówi, że umiera dużo ludzi, ale i tak nikogo to nie obchodzi.

Coś w tym jest. Widać, że świat po raz kolejny bezradnie patrzy, jak Asad rozprawia się z własnymi obywatelami. O Idlib będą rozmawiać Rosja, Turcja i Iran. Przywódcy Niemiec i Francji, choć wyrazili zainteresowanie spotkaniem, nie zostaną zaproszeni.

Tymczasem to, co dzieje się w Idlib, już jest największym kryzysem humanitarnym na świecie i największym od czasu rozpoczęcia wojny w Syrii. Ten kryzys obejmuje ponad 3 mln ludzi, w tym milion dzieci. Zachód po raz kolejny się przygląda, jak syryjski teatr wojny spływa krwią. Może właśnie dlatego, że dla niego to „teatr”? Może zareaguje, gdy znowu tysiące uchodźców zapuka do bram?

Widać, że Asada i Putina nikt dziś nie zatrzyma. Co gorsza, nikt nawet nie próbuje.