Żołnierki ISIS. Jak kobiety torturowały inne kobiety

Machina organizacji działała sprawnie. Zbyt sprawnie. Uczestniczyli w niej właściwie wszyscy.

O tym, co bojownicy Państwa Islamskiego robili na podbitych przez siebie terenach w Syrii czy w Iraku, wiemy całkiem sporo. Wiemy, jak prali mózgi dzieciom i wkładali im broń do ręki. Wiemy, jak traktowali kobiety. Wiemy, jak ich ideologia przenikała granice państw i uruchamiała zamachowców na całym świecie, którzy zabijali w imieniu samozwańczego kalifa z Rakki. To wiemy, jednak inne szczegóły ich działań powoli wychodzą na jaw.

W portalu Al-Jazeera opublikowano film i wyznania kobiet, które pracowały dla Państwa Islamskiego. Po ich obejrzeniu zastanawiam się, czy członkowie tej organizacji stawiali sobie jakiekolwiek granice okrucieństwa.

Nasza praca polegała na torturowaniu ludzi

Aisza, zwana także w ISIS „Um Qaqaa”, mieszkała w Rakce. Nie dowiadujemy się, jak znalazła się w tym mieście, czy pochodziła z Syrii, czy też przyjechała do niej później. Kobieta opisuje, jak dołączyła do ISIS i jak służyła tej organizacji. Jak twierdzi, jej mąż był „męczennikiem” , co może oznaczać zarówno to, że walczył dla organizacji, jak i to, że zginął w czasie walk, nawet jako ofiara postronna – tego właściwie nie wiemy. Aisza twierdzi, że poszła do ISIS, bo po śmierci męża nie miała z czego żyć: „Nie miałam innego wyjścia, tylko pracować dla nich” – opowiada kobieta. Zaczęła, jak twierdzi, od papierkowej roboty, ale by móc ją wykonywać, musiała przejść szkolenie na temat szariatu. Wraz z nią w kursie udział brało 30–40 kobiet. Nauka polegała na wykuciu Koranu na pamięć, Aiszy zajęło to trzy miesiące. Niektóre kursantki były analfabetkami, ciężko szła im nauka – te kobiety były chłostane, ale w niektórych przypadkach i ta kara nie pomagała. Te, które nie zaliczyły kursu, były odsyłane do więzienia.

Kiedy Aisza była gotowa rozpocząć pracę, dostała do ręki broń. Trzy kobiety z jej 10-osobowego oddziału były przydzielone do autobusu, siedem pracowało w pokoju tortur. „Wybierali wysokie, potężne, imponujące kobiety, by straszyły ludzi. Wybierali najokrutniejsze kobiety, takie które nie miały litości dla nikogo” – mówi Aisza.

Na czym polegała ich „praca”? Kobiety patrolowały ulice i targowiska, szukając kobiet, które albo idą same, albo nie są ubrane w strój odpowiadający wszystkim wymogom ISIS. W takich przypadkach były aresztowane. Gdy chodziło o strój, to po aresztowaniu zmuszano je, by kupiły odpowiedni zestaw ubrań wart 6–7 tys. funtów syryjskich (12–14 dolarów). Tak ubrane musiały być również małe dziewczynki.

Kobietom przykazano, by na posterunek policji nie przyjeżdżały pustym autobusem, tak więc zawsze było co najmniej 10 kobiet. Na miejscu zatrzymane kobiety były chłostane, potem przez kilka dni trzymano je w więzieniu, wypuszczano je po zmuszeniu do zakupu zestawu odzieżowego.

„Kiedyś aresztowaliśmy kobietę, która miała pomalowane paznokcie. Użyli obcęgów do zerwania jej tych paznokci” – mówi Aisza. Wspomina też przypadek aresztowanej kobiety za nienoszenie hidżabu. Podczas tortur okazało się, że kobieta jest niemową. Również dla niej nie było litości, choć w zeznaniu Aiszy w tym przypadku pojawia się jej cień. Kobieta przywołuje też wspomnienia aresztowanych kobiet w różnych stadiach ciąży, wiele z nich poroniło podczas tortur. „Nie mieli litości” – stwierdza Aisza, jakby to, co robili „inni”, jej jakoś specjalnie nie dotyczyło.

Z drugiej strony mówi wprost, że „nasza praca polegała na torturowaniu ludzi”. Było ich wielu, Aisza nie jest w stanie powiedzieć, jak dużo. Kobiety pracujące dla ISIS były pod stałym nadzorem innych kobiet, których zadaniem było sprawdzanie, czy wykonują sumiennie swoją pracę. Jeśli któraś chciała pomóc aresztowanej kobiecie, bo na przykład ją znała, kończyło się to zwolnieniem z pracy, aresztem i torturami. Tak działał cały mechanizm zastraszania i utrzymywania posłuszeństwa.

Państwo Islamskie zakazywało palenia papierosów czy picia alkoholu, ale – jak twierdzi Aisza – pracujące w komandzie tortur kobiety nie stroniły od tych używek. Szef policji religijnej czasem przychodził oglądać kobiety i jeśli któraś mu się spodobała, oferował małżeństwo. Jeśli kobieta nie chciała się zgodzić, trafiała do więzienia, co zawsze oznaczało również tortury.

Aisza twierdzi, że przestała pracować, gdy rozpoczęły się bombardowania Rakki, wtedy zabrała dzieci i opuściła miasto. Teraz przestrzega innych, by „Nie popełniali jej błędów”.

Kobiety na usługach Państwa Islamskiego

Inna kobieta, przedstawiająca się jako Um Farouk, ma 45 lat, mieszka w Deir ez-Zor. Przyznaje, że kiedy w prowincji pojawiło się Państwo Islamskie, złożyła przysięgę wierności i zatrudniła się w policji religijnej tej organizacji. Z jej opowieści wynika, że należała do tych, którzy powitali czarne flagi ISIS z wielką radością i nadzieją, że ideologia (ona nazywa ją religią) przyniesie zmianę na lepsze.

Jej historia przypomina wiele podobnych opowieści osób, dla których pojawienie się Państwa Islamskiego było darem niebios. Tak było zarówno w Deir ez-Zor, ale tak było też w samej Rakce.

Um Farouk nie opowiada o szerokim społecznym odbiorze tej organizacji, ale można domyślić się, że ona reprezentuje tę jego część, dla której twarde reguły szariatu na co dzień nie były niczym złym, zwłaszcza na początku. Nie jest jasne, czym dokładnie zajmowała się kobieta, ale przytacza kilka przykładów, jak były traktowane kobiety. Wśród jej jednostki była zwłaszcza taka, którą nazywano „Gryzaczką”, ponieważ często używała własnych zębów do zadawania bólu. Wśród ofiar „Gryzaczki” była kobieta, która dopiero co urodziła dziecko, a ponieważ synek miał gorączkę, wyszła w panice na ulicę szukać leków. Kobietę aresztowała policja religijna i ukarała także za noszenie abaji uszytej z lycry. Kobieta została „jedynie” pogryziona, choć jak zaznacza Um Farouk, czasem używano również elektrycznych szczypiec. Kobieta opowiada również o gwałtach i przymusowych aborcjach dokonywanych w więzieniu przez położną. To właśnie ta kwestia otworzyła Um Farouk oczy na to, w czym uczestniczy, i skłoniło do ucieczki. Dziś przestrzega inne kobiety, by nie dołączały do tej organizacji, bo jej członkowie są okrutni i nie kierują się sprawiedliwością: „Nie boją się Boga. Nie mają nic wspólnego z islamem. To kryminaliści” – uważa kobieta.

Opowieść Aiszy i Um Farouk to tylko część zbudowanego na ich podstawie filmu „Kobiety ISIS” w reż. Thomasa Dandoisa. Bohaterkami dokumentu są również inne kobiety, które często nie z własnej woli musiały dołączyć do organizacji. Na przykład 27-letnia dziś Ajat, która opowiada, że była nauczycielką w Deir ez-Zor, gdzie po nastaniu ISIS kazano jej uczyć dzieci o wojnie i dżihadzie. Kobieta nie chciała tego robić, ale jedynym wyjściem były tajne lekcje w jej domu. Niestety, ktoś doniósł, a Ajat zmuszono, by została nauczycielką w meczecie. Inna nauczycielka, która uczyła dzieci rysować i śpiewać (zabronione czynności przez ISIS) została oskarżona o cudzołóstwo i ukamienowana na śmierć.

Te opowieści budują obraz kobiet tłamszonych z różnych stron, będących ofiarami tego, co jedna z nich nazywa wręcz „epidemią”, chorobą, która infekuje umysły ludzi. W jej przypadku ISIS wdarło się do jej domu, jak mówi, przez męża, który z wykształconego i liberalnego człowieka stopniowo przeistoczył się w wyznawcę tej organizacji.

Przejmująco brzmią wyznania tych kobiet. Jak refren powraca opowieść o permanentnej kontroli, jakiej były poddawane. Nie czuły się bezpiecznie we własnych domach i nadal się tak nie czują. Obawiają się uśpionych komórek Państwa Islamskiego, że ktoś rozpozna je na ulicy. Dziś wiele z tych kobiet mieszka w Syrii, Iraku, w obozach. Nie wiadomo, jaka część z nich nadal podziela poglądy Państwa Islamskiego i na ile wciąż są groźne. No i nie wiadomo, co z nimi zrobić.