Kto może rozwiązać kryzys w Izraelu? Tylko jeden człowiek

Robi się coraz ciekawiej. Po raz pierwszy od 10 lat na izraelskiej scenie politycznej może dojść do znaczących zmian.

Sytuacja polityczna w Izraelu jest bardzo skomplikowana. Komplikują ją m.in. problemy z wyłonieniem premiera, który będzie mieć za sobą stabilną większość w Knesecie – nie znalazł jej ani Beniamin Netanjahu, ani Benny Ganc. Teraz trwa trzecie podejście, w którym inicjatywę ma sam parlament i to on teoretycznie może przedstawić swojego kandydata na premiera. Teoretycznie, bo układ sił się nie zmienił i ani Likud, ani Niebiesko-Biali nie dysponują minimum 61 głosami. Wszystko wisi na Awigdorze Libermanie, który nie zamierza poprzeć Likudu w pakiecie z partiami religijnymi ani Biało-Niebieskich w pakiecie z poparciem partii arabskich. Klasyczny impas.

Sytuację skomplikowała również decyzja prokuratora generalnego o postawieniu zarzutów Netanjahu, bo wprawdzie nie oznacza ona, że premier musi od razu podać się do dymisji (sam prokurator potwierdził, że szef rządu nie musi tego robić, dopóki nie zostanie skazany), ale wyraźnie go osłabiła. Dymisji domagają się nie tylko politycy opozycji, ale i wewnątrz Likudu otworzyła się szansa na wymianę lidera, a co za tym idzie – kandydata na premiera. Piłka w grze.

Impas trwa, ale okazuje się, że klucze do jego przerwania ma w zasadzie jeden człowiek. I jest nim oczywiście Beniamin Netanjahu.

Potwierdza to ostatni sondaż przeprowadzony na zlecenie Kanału 12. Wynika z niego, że trzecie z rzędu wybory parlamentarne w ciągu mniej niż roku nie przyniosłyby żadnego przełomu – układ sił w Knesecie nie zmieniłby się na korzyść żadnego z dużych ugrupowań: Niebiesko-Biali i Likud mogliby liczyć na podobną do dotychczasowej liczbę mandatów, co w żaden sposób nie wyprowadziłoby sytuacji na prostą.

W skrócie: Niebiesko-Biali i Likud zyskaliby po jednym mandacie (odpowiednio do 34 i 33 deputowanych), Zjednoczona Lista Arabska wprowadziłaby tyle samo, czyli 13 deputowanych. Partie religijne wprowadziłyby łącznie tyle samo polityków, co w ostatnich wyborach, czyli 16 (chociaż mogą być przetasowania o jeden mandat w górę lub w dół), natomiast Nowa Prawica straciłaby jeden mandat. Dwa mandaty straciłaby też lewica Praca-Geszer i Obóz Demokratyczny. Netanjahu miałby więc dokładnie tyle samo głosów, co teraz: 55. I znów, jak teraz, potrzebowałby Libermana (któremu sondaż daje o jeden mandat więcej niż obecne 8). To samo dotyczy Ganca.

Ale. No właśnie, jest pewien wariant, który mógłby doprowadzić do rewolucji na scenie. Gdyby Gideon Sa‘ar zastąpił Netanjahu w fotelu szefa Likudu, mogłoby to mieć znaczący wpływ na wyniki wyborów. Według tego sondażu Likud skurczyłby się do zaledwie 26 mandatów (zyskałyby na tym partie prawicowe i religijne). Nie miałoby to znaczącego wpływu na Biało-Niebieskich, którzy dostaliby 35 mandatów, ani na partie arabskie, ani na lewicę, ani też na Izrael Nasz Dom Libermana (nadal 9 mandatów). Ale taki układ miałby kilka praktycznych konsekwencji: po pierwsze, mniejsza pula mandatów oznaczałaby, że to nie Sa‘ar, ale Ganc jako pierwszy dostałby misję utworzenia rządu, po drugie, byłoby mu łatwiej w kolejnym podejściu, a także mogłaby pojawić się szansa na łatwiejsze dogadanie się Sa‘ara z Gancem i zerwanie sojuszu z partiami religijnymi.

Na izraelskiej scenie politycznej byłaby to prawdziwa rewolucja – Izraelczycy obudziliby się nie tylko bez Bibiego, ale również Szasu czy Zjednoczonego Judaizmu Tory w rządzie.

Dlatego gra idzie o najwyższą stawkę. Netanjahu to wie i kluczowe dla niego stało się utrzymanie przywództwa w Likudzie. Może to być trudne, bo Sa‘ar od dawna buduje swoje zaplecze, przygotowując się na erę po Bibim. To niezwykle popularny polityk w partii, były wojskowy, ale także prokurator generalny, minister. Politycznie jest przygotowany, by pełnić funkcję szefa rządu. 10 lat temu to on wygrał prawybory w Likudzie, co zapewniło mu drugie miejsce na liście. To człowiek numer 2 w partii.

Sa‘ar ma też inne atuty – pochodzi z tzw. dobrego domu, jego ojciec był osobistym lekarzem Dawida Ben-Guriona, nie obciąża go też rodzina (tak jak w przypadku Bibiego, którego pogrążają również skandale, w które co rusz pakuje go żona czy synowie). Drugą żoną Sa‘ara jest Geula Even, popularna dziennikarka telewizyjna.

Tak więc Beniamin Netanjahu nie może spać spokojnie. Tyle że na razie to on jest premierem. I tak łatwo sobie tego nie odpuści.