Bojkot nie, babcia tak. Izrael łagodzi decyzję

Rashida Tlaib jednak będzie mogła wjechać do Izraela, a stamtąd przedostać się na Zachodni Brzeg, do swojej babci.

Jeszcze wczoraj władze Izraela odmówiły wjazdu na swój teren zarówno Rashidzie Tlaib, jak i innej przedstawicielce Kongresu Ilhan Omar. Tłumaczono, że to ze względu na ich zaangażowanie w działalność ruchu BDS (obie głosowały przeciw potępiającej go rezolucji Izby Reprezentantów).

Decyzja Izraela została źle przyjęta, zwłaszcza przez demokratów na Kapitolu. Tyle że rząd Netanjahu nie do nich ma interes, lecz do Trumpa, który nalegał, by kongresmenek do Izraela nie wpuszczać.

Rashida Tlaib zwróciła się do izraelskiego rządu raz jeszcze. Chce zobaczyć się z rodziną, zwłaszcza ponad 90-letnią babcią z Beit Ur al-Fauqua. „To może być ostatnia szansa na takie spotkanie. Uszanuję wszelkie ograniczenia i nie będę promować bojkotu Izraela” – napisała w liście do ministra spraw wewnętrznych Arie Deriego. Już wcześniej były sygnały, że na prywatną wizytę u krewnych Izrael zgodę by wydał. I dobrze, że tak się stało.

Ale nie wydaje mi się, żeby Izrael kierował się względami humanitarnymi. W grę wchodzi polityka i wizerunek kraju. Gdyby i teraz odmówił, dałby amunicję wszystkim, którzy uważają izraelską demokrację za fasadę ukrywającą brzydkie sprawy, jak np. swój stosunek do Arabów. Zgadzając się na odwiedziny u babci, Izrael wysyła sygnał: nie jest tak straszny, jak go malują.

Można to też czytać jako próbę wydostania się z pułapki, w jaką wciągnął go Trump. Zarzucając Izraelowi słabość, w razie gdyby zgodził się na wizytę kongresmenek, prezydent USA zmusił rząd Netanjahu do działania pod jego dyktando. Złagodzenie decyzji wobec Rashidy Tlaib to jasny przekaz z Jerozolimy: nie robimy wszystkiego, czego od nas oczekuje główny lokator Białego Domu.