Izrael blokuje wjazd dwóm kongresmenkom z USA. Słusznie?

Walczący o przetrwanie rząd Beniamina Netanjahu podjął w swoim mniemaniu słuszną decyzję. Czy rzeczywiście?

Dwie kongresmenki Partii Demokratycznej, Ilhan Omar i Rashida Tlaib, nie zostaną wpuszczone do Izraela w najbliższych dniach. Nie pojadą też na tereny kontrolowane przez władze Autonomii. Resort spraw wewnętrznych oświadczył, że decyzję popiera sam premier Netanjahu. A kongresmenki oskarżono o popieranie organizacji, które wzywają do bojkotu Izraela.

Sprawa jest wielowątkowa i bardzo ciekawa. Dotyczy przecież dwóch demokratycznie wybranych przedstawicielek Kongresu i sojuszniczych państw. Jeszcze kilka dni temu izraelski ambasador w USA Ron Dermer zapowiadał, że kongresmenki zostaną wpuszczone. Co się stało, że decyzję zmieniono?

Po pierwsze, Donald Trump dał wyraźnie do zrozumienia, że sobie tego nie życzy. Na Twitterze ostrzegł, że Izrael „okaże wielką słabość”, jeśli zgodzi się na wjazd Tlaib i Omar. „One nienawidzą Izraela i Żydów i za nic nie zmienią zdania” – napisał. Dodał, że polityczki przynoszą USA „hańbę”. Wcześniej to właśnie je (i dwie inne kongresmenki) odsyłał tam, „skąd przybyły”. Przypomnijmy: rodzice Tlaib są Palestyńczykami, ale urodziła się w USA. Omar pochodzi z Somalii, skąd jako dziecko emigrowała do Ameryki.

Po drugie, decyzję trzeba czytać w kontekście sytuacji wewnętrznej. Za miesiąc w Izraelu odbędą się kolejne wybory parlamentarne. Gra idzie o wszystko, czyli o przetrwanie Netanjahu. Jeśli przegra albo wynik uniemożliwi mu objęcie teki premiera, może zostać postawiony w stan oskarżenia w sprawach korupcyjnych. Musi więc zapunktować.

Polityczki nie są pierwszymi, którym Izrael odmawia prawa wstępu na swoje terytorium. Niedawno podobną odmowę usłyszał hiszpański polityk palestyńskiego pochodzenia Fouad Ahmad Assadi, który wybierał się na konferencję w Ramallah. Lista osób z zakazem wjazdu jest o wiele dłuższa, są na niej aktywiści BDS, ruchu wzywającego do politycznej izolacji Izraela w ramach sankcji za Palestynę, w tym jego współzałożyciel Omar Barghouti. Jest Ariel Gold z organizacji Pink Code. Gold jest Amerykanką żydowskiego pochodzenia, chciała studiować w Izraelu, została deportowana z lotniska Ben Guriona. W gronie znaleźli się także pracownik amerykańskiego oddziału Amnesty International Raed Jarrar, Indonezyjczyk Makarim Wibisono z ONZ, który monitoruje prawa człowieka, brytyjski aktywista Garry Spedding, który miał się spotkać z działaczami na rzecz pokoju. W 2010 r. nawet prof. Noam Chomsky został zatrzymany na moście Allenby (próbował wjechać od strony Jordanii na Zachodni Brzeg, gdzie miał przemawiać na Uniwersytecie Birzeit).

Ważny głos w tej sprawie zabrał Kongres Amerykańskich Żydów (AJC), który uznał decyzję Izraela za błąd. W oświadczeniu zaznaczono, że Kongres poparł pierwotną decyzję o wpuszczeniu kongresmenek, które wykazują „wrogość wobec państwa Izrael i aktywnie popierają ruch BDS”, bo wynikała z tego, że Izrael uważa się za otwarty i demokratyczny kraj. Kongresmenki nie prosiły przecież o spotkania z politykami, członkami Knesetu czy ekspertami. Założono, że ich podróż będzie mieć charakter propagandowy, że zechcą podważyć legalność Izraela. „Spośród dwóch nieidealnych opcji – żadna nie była pozbawiona ryzyka – Izrael wybrał tę niemądrą” – czytamy w oświadczeniu.

Kongres Amerykańskich Żydów nie odbiera Izraelowi prawa do decydowania o tym, kto może wjechać na jego terytorium, ani nie ma złudzeń co do poglądów obu polityczek. Twierdzi jednak, że blokada wjazdu przyniesie więcej strat niż pożytku. I jest w tym sporo racji.

AJC przyjmuje oczywiście perspektywę amerykańską. A trzeba spojrzeć szerzej. Izrael daje kongresmenkom do zrozumienia, że być może chciał coś ukryć. A przecież dba o to, by go postrzegano jako „jedyną demokrację na Bliskim Wschodzie”. W idealnym świecie kongresmenki przyjechałyby do Izraela i znalazły czas na spotkanie z którymś z ministrów, może nawet z samym premierem, przedstawicielami partii rządzącej w Knesecie i opozycją. Ale w naszym świecie jest tylko czysta polityka. Ani dla Palestyńczyków, ani dla Izraelczyków niewiele dobrego z tego wyniknie.