Interes ponad wszystko?

Po zabójstwie Dżamala Chaszodżdżiego w Stambule administracja Donalda Trumpa dwukrotnie zatwierdziła eksport technologii nuklearnej do Arabii Saudyjskiej.

We wtorek amerykański departament do spraw energii ogłosił, że spośród siedmiu pozwoleń na transfer nuklearnych technologii do Arabii Saudyjskiej dwa zostały wydane już po zabójstwie Chaszodżdżiego – jedno 18 października 2018 r., najświeższe 18 lutego 2019.

To więc jasne, że Ameryka całkowicie zignorowała doniesienia własnych służb o tym, że to książę Salman prawie na pewno był zleceniodawcą zabójstwa Chaszodżdżiego. Znów zwyciężyła czysta polityka – a raczej brudne pieniądze.

Saudowie kończą właśnie budowę pierwszego badawczego reaktora jądrowego, jaki powstaje na obrzeżach Rijadu. Kilka miesięcy temu z amerykańskiego Kongresu wyszły informacje, jakoby kilka osób z otoczenia Trumpa prowadziło lobbing na rzecz budowy elektrowni atomowych w Arabii Saudyjskiej. W sprawę zaangażowani są ponoć m.in. zięć prezydenta Jared Kushner (prywatnie zaprzyjaźniony z księciem Salmanem), sekretarz energii Rick Perry, deweloper Tom Barrack oraz były doradca Trumpa ds. bezpieczeństwa narodowego Michael Flynn – dwaj ostatni chcieli na tym zbić miliony, jeśli nie miliardy dolarów. W tle dealowania z Saudami była próba budowania przeciwwagi dla nuklearnych ambicji Iranu, ale i sfinansowanie słynnego planu stulecia, za który w dużej mierze mieliby płacić właśnie Saudowie.

Po załamaniu się rozmów koalicyjnych w Izraelu i zapowiedzi przyspieszonych wyborów ogłoszenie planu zostanie raczej przesunięte. Do Amerykanów zdaje się powoli docierać, że nie powiedzie się plan, który zadowoli tylko jedną stronę, w dodatku zaproponowany przez mediatorów, którzy mają u Palestyńczyków zerową wiarygodność.

Czy może to jakoś wpłynąć na interesy z Arabią Saudyjską? I tak, i nie. Z jednej strony może osłabić ciśnienie na przepchnięcie dealu, z drugiej – Saudowie już wcześniej dawali do zrozumienia, że Ameryka nie jest jedynym potencjalnym partnerem w tym zakresie. Do dyspozycji są jeszcze Pakistan czy Chiny. Wymienia się też Francję i Rosję. Tam, gdzie w grę wchodzą duże pieniądze, nie ma sentymentów.

Na razie nic nie wskazuje na to, by USA w jakikolwiek sposób „ukarały” Arabię Saudyjską za to, co stało się z niewygodnym dla Saudów dziennikarzem. Czy ktokolwiek da jakąkolwiek gwarancję, że to, co stało się w Turcji, nie przydarzy się innemu Saudyjczykowi? W tym kontekście dość wymownie brzmi komentarz demokratycznego kongresmena Brada Sherman wobec Mike’a Pompeo: „Jeśli nie możesz ufać reżimowi, który ma w rękach piłę, to tym bardziej nie zaufasz temu, który ma broń atomową”.

Trudno jednak oczekiwać, by takie rozumowanie zostało właściwie odczytane w Białym Domu – jego główny lokator od miesięcy przymyka oko na rzeź cywilów w Jemenie pod wodzą Saudów. Jednocześnie żąda od syryjskiego rządu wstrzymania „piekielnych bombardowań” w Idlib, gdzie trwa wielka ofensywa przeciwko dżihadystom. Podwójne standardy? Nie, interesy.