Izrael znów przed wyborem

Jednak wybory. 17 września Izraelczycy znowu pójdą do urn. Zdarza się to pierwszy raz w historii.

Beniamin Netanjahu jako pierwszy premier w historii nie zdołał zmontować koalicji. Z dwojga złego – wcześniejsze wybory albo nowy kandydat na premiera – zdecydował się na rozwiązanie korzystniejsze dla niego. Wybory dają mu jeszcze szansę na utrzymanie władzy. A jak wiemy, Bibi walczy do końca, nawet jeśli zalicza największą porażkę w swojej karierze.

Netanjahu padł ofiarą politycznej zemsty. Lieberman, który musiał odejść z rządu, gdy publicznie odrzucił politykę Netanjahu wobec Hamasu (którą uznał za kapitulację przed terroryzmem), przygotował misterny plan odegrania się na premierze. Bez jego pięciu mandatów Netanjahu nie miał szans utworzyć rządu – Likud z partiami prawicowymi i religijnymi zebrał tylko 60 głosów, o jeden za mało, żeby mieć choćby minimalną większość w Knesecie.

Sprawa rozbiła się o ustawę, która miała objąć wszystkich ortodoksyjnych Żydów obowiązkową służbą wojskową. Lieberman, dla którego poparcie tej ustawy było warunkiem wejścia do koalicji, zbudował taki właśnie przekaz do swoich wyborców: „nie zgadzamy się na przekształcenie Izraela w teokrację”. Wszystko wskazuje na to, że od początku nie zamierzał wejść do rządu.

Netanjahu oskarża Liebermana, że to przez jego osobiste ambicje wybory będą musiały odbyć się znowu. Ale to nieprawda. Bibi miał w zasięgu inny scenariusz – gdyby Knesetowi do wczoraj nie udało się przegłosować wniosku o samorozwiązanie, inicjatywę przejąłby prezydent Riwlin i to on wskazałby kandydata na premiera. Tego scenariusza Bibi starał się uniknąć, bo byłby to koniec jego panowania.

Lieberman liczy, że odzianie się w szaty obrońcy świeckiego państwa przyniesie mu jesienią profity (na jego partię tradycyjnie głosują świeccy rosyjskojęzyczni imigranci z byłych republik radzieckich). Ale może się przeliczyć. Elektorat religijny jest bardzo zdyscyplinowany, akcja Liebermana może go tylko bardziej zmobilizować.

Pewne jest, że Izrael czeka teraz brutalna kampania, bardziej zacięta niż wszystkie dotychczasowe – Netanjahu będzie walczył o przetrwanie, a Lieberman postawił wszystko na jedną kartę.

Wcześniejsze wybory prawdopodobnie przyniosą jeszcze jeden skutek – skomplikują ekipie Kushnera przedstawienie słynnego „dealu stulecia”. Z ogłoszeniem szczegółów czekano do rozstrzygnięcia wyborów w Izraelu. Wprawdzie plan wydaje się martwy jeszcze przed ogłoszeniem (Palestyńczycy zarzekają się od dawna, że go nie przyjmą), ale teraz wygląda na to, że do jesieni raczej go nie poznamy.