Święta dwa

Warszawa, 19 kwietnia 2019 r., piątek. Od rana 2,5 tys. wolontariuszy rozdaje żółte żonkile, symbol pamięci o tym, co stało się w getcie 76 lat temu.

Wtedy, tak jak teraz, była wigilia święta Pesach. Miała się rozpocząć „ostateczna likwidacja” getta, co mogło oznaczać tylko jedno – kilkadziesiąt tysięcy osób, które pozostały przy życiu, podzielą los tych, które rok wcześniej zostały wywiezione do Treblinki, a tam zamordowane. Garstka powstańców rozpoczyna walkę z Niemcami nie po to, żeby ich pokonać, ani żeby się uratować – nie o życie już chodzi, ale o godną śmierć.

Święto Pesach to także święto wolności – upamiętnienie wyjścia Żydów z niewoli egipskiej. Dla Żydów w getcie niewola była codziennością, wyjście z getta nie oznaczało wyrwania się z niewoli, lecz Umschlagplazt, a stamtąd wprost do śmierci.

W tym czasie za murami trwa wielkanocny poniedziałek, piękna pogoda, na pl. Krasińskich kręci się karuzela. Katolicy świętują zmartwychwstanie Jezusa. W czasie akcji likwidacyjnej tak samo. Między dachami na Mazowieckiej niemiecki linoskoczek wyczyniał akrobacje ku uciesze tłumu, kilkaset metrów od getta (wspominał o tym prof. Leociak w wywiadzie dla „Polityki”).

Warszawiacy po drugiej stronie muru też żyją pod okupacją, ale ich sytuacji nie da się porównać z mieszkańcami getta, którzy za chwilę zostaną „ostatecznie zlikwidowani”. Wśród tych poza murami są bohaterowie, którzy ukrywają Żydów, są szmalcownicy, którzy wydają ich Niemcom na śmierć, są osoby obojętne, które myślą tylko o przetrwaniu i los sąsiadów niewiele ich obchodzi, część z nich cieszy się w duchu, że ktoś wreszcie z Żydami „zrobi porządek”.

76 lat później na ulicach mijam kolejne osoby z żółtymi żonkilami przyczepionymi do ubrania, to ci, którym nie jest wszystko jedno – wiedzą, co stało się za murem, nie chcą zapomnieć i żółtym kwiatem będą kłuć w oczy tych, którzy pamiętać wcale nie chcą.

Wieczór piątkowy, ogromna sala w jednym z warszawskich hoteli, teren dawnego getta. Za chwilę zacznie się uroczysty Seder zorganizowany przez wspólnotę Chabad-Lubawicz – dzień szczególny, i Pesach, i szabat.

Kilkuletnie dzieci biegają wesoło wokół stołów, „Chag Pesach sameach” – słychać wokół. Chasydzi w tradycyjnych strojach przechodzą od hebrajskiej do polskiej sali, śpiewają, dając sygnał do rozpoczęcia Sederu. Tych w czarnych kapeluszach jest niewielu. Żydzi w czarnych chałatach zniknęli ze sztetli i sztetle zniknęły. Wśród zaproszonych są osoby religijne, ale są też zaledwie świadomi żydowskiego pochodzenia – oni, śledząc kolejne strony Hagady, nie traktują opowieści wprost, ale jako część tradycji i tożsamości. Każdy przeżywa po swojemu.

13-letni syn rabina Szaloma Stamblera prowadzi Seder hebrajski, młodzi rabini z USA – angielskojęzyczny, a rabin Szalom Stambler – po polsku prosi o nalanie pierwszego (z czterech) kielicha wina, przypomina o tym, co działo się w getcie przed 76 laty.

Wśród gości są członkowie rodziny Szpilmanów, a także krewni Josimy Feldschuh, słynnej młodej pianistki warszawskiego getta, która zginęła 21 kwietnia 1943 r. tuż przed swoimi 14. urodzinami. Współgospodarzem anglojęzycznego Sederu jest prawnuk rabina Cwi Herscha Gur-Aryeha z Warszawy. Rabin został zamordowany w getcie w czasie Pesach, ale w przeddzień święta on i jego rodzina wraz z innymi chasydami Lubawicz potajemnie wypiekali macę.

Dziś leżąca na stole maca nie została okupiona taką ofiarą. Jest jednak coś przejmującego w śpiewie w języku jidysz. To wołanie za tymi, których już tu tak bardzo nie ma.