Remis ze wskazaniem. Izraelczycy wolą Netanjahu

Wybory w Izraelu pokazały, że Beniamin Netanjahu jest niezniszczalny. W zasadzie nikt ani nic nie może mu zagrozić.

To była dramatyczna noc w Izraelu. Co ujawniła ta kampania i co będzie dalej? Pięć najważniejszych rzeczy.

1. Remis ze wskazaniem. W czasie liczenia głosów szala zwycięstwa przechylała się raz w stronę Likudu, raz koalicji Niebiesko-Białych, jednak to Netanjahu miał więcej szans na stworzenie koalicji i mógł się czuć faktycznym zwycięzcą. Kiedy liczono ostatnie 3 proc. głosów (dyplomatów, żołnierzy), Likud z Niebiesko-Białymi szedł po równo: 35 mandatów. Partie prawicowe (Unia Partii Prawicowych, Kulanu oraz religijne Szas i Zjednoczony Judaizm Tory, które zdobyły odpowiednio pięć, cztery i po osiem mandatów) ogłosiły, że popierają Bibiego. Ale to dopiero 60 mandatów. Potrzeba jeszcze co najmniej jednego. Pięć od Awigdora Liebermana, któremu udało się pokonać próg wyborczy i wprowadzić Nasz Dom Izrael do Knesetu, ratowałoby skórę Netanjahu. I zapewne uratuje. Jeśli Bennettowi i Szaked uda się prześliznąć ponad progiem i wejść do Knesetu (brakuje kilku tysięcy głosów), Lieberman Bibiemu wcale nie będzie potrzebny.

2. Ganc przegrał, ale z godnością. Teoretycznie do podziału jest wciąż 60 mandatów, ale bez Liebermana Ganc nie ma szans na stworzenie koalicji. Wprawdzie premierem nie zostanie, ale nie jest zupełnym przegranym. W krótkim czasie udało mu się stworzyć realną alternatywę dla Likudu. Jak sam zauważył, ponad milion wyborców postawiło na kogoś innego niż Bibi i wobec nich Niebiesko-Biali powinni czuć się zobowiązani. Nie zdołał przekonać do siebie tych Izraelczyków, którzy mieli Bibiego dosyć – nie tylko nadużyć jego władzy, ale i stylu. Widać, że Izraelczykom to się podoba, a przynajmniej nie mają nic przeciwko, by było tego więcej. Oferta Ganca okazała się dla nich mniej atrakcyjna lub po prostu mniej zrozumiała. Zarówno media, jak i eksperci podkreślali, że Gancowi nie udało się przekonać Izraelczyków, że za jego rządów coś naprawdę się zmieni. Wielu nie potrafiło wykazać zasadniczych różnic między programami, a zresztą nie one były najważniejsze. Ganc wprawdzie nie posunął się tak daleko jak Netanjahu i nie obiecał anektowania Zachodniego Brzegu (za chwilę się przekonamy, czy był to blef, czy może część planu rysowanego przez Biały Dom) ani nie położył na stole jakiejkolwiek innej oferty.

3. Kto popularniejszy, ten niekoniecznie lepszy. Netanjahu osiągnął najlepszy wynik dla Likudu, odkąd jest jego przywódcą (tylko w 2003 r. Arielowi Szaronowi udało się wprowadzić do Knesetu 38 posłów tego ugrupowania). To dowodzi, że referendum na temat jego popularności – jak izraelskie media nazywały te wybory – udało mu się wygrać. Teraz jego głównym zadaniem będzie próba odsunięcia oskarżeń korupcyjnych (to się już zaczęło, pojawiły się głosy, że to przecież wyborcy zadecydowali, że zarzuty przeciw niemu nie mają natury kryminalnej). Zatem to on najpewniej za kilka miesięcy pobije rekord Ben Guriona, po raz piąty obejmując urząd szefa rządu.

4. Arabowie słabo wypadli w wyborach. Niska frekwencja przełożyła się na gorszy wynik dwóch bloków arabskich. W poprzednich wyborach ich wspólna lista wprowadziła do Knesetu 13 posłów, teraz tylko 10. Arabowie stanowią 20 proc. społeczeństwa, więc teoretycznie mogliby mieć 20-proc. reprezentację (czyli nawet dwukrotnie więcej posłów niż teraz). Tak się nie stało. Okazało się, że nie byli w stanie zapobiec uchwaleniu ustawy godzącej w prawa ich mniejszości, a w ostatniej kampanii zostali niemalże zrównani z terrorystami, z którymi chciał kolaborować potencjalny rząd Ganca. W dniu wyborów aktywiści Likudu zostali wyposażeni w ponad 1300 kamer i wysłani do lokali tam, gdzie głosują Arabowie. Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła, że nagrywanie wyborców jest nielegalne, policja konfiskowała urządzenia, a liderzy partii stwierdzili, że to zastraszenie – na razie nie jest jasne, czy akcja w jakikolwiek sposób przełożyła się na frekwencję. Zapewne wpływ miał ogólny klimat, poczucie braku sprawczości i brak nadziei na poprawę sytuacji (Niebiesko-Biali nie mieli dla Arabów żadnej oferty).

5. Porażka lewicy. Partii Merec prawdopodobnie udało się wprawdzie zdobyć cztery mandaty (o jeden mniej niż w ostatniej kadencji, choć i to nie jest w 100 proc. pewne), a centrowo-lewicowej Partii Pracy – sześć (kilkanaście mniej). Partia Pracy, która w szczytowych okresach potrafiła zdobyć nawet ponad 50 (czasy Gołdy Meir) czy 40 mandatów (czasy Szymona Peresa), dziś w zasadzie przestała się liczyć. Izrael skręcił w prawo i nie widać, żeby zszedł z tego kursu.