Trump opuszcza Syrię

Donald Trump najpierw ogłosił, że Amerykanie wkrótce Syrię opuszczą. A potem pojawiły się informacje, że nakazał zamrozić 200 mln dolarów przeznaczonych na odbudowę tego kraju.

Ponoć Trump ze zdumieniem odkrył, że Stany Zjednoczone zobowiązały się przekazać pomoc na odbudowę Syrii. O sprawie napisał „Wall Street Journal”. Wygląda to wszystko śmiesznie i strasznie zarazem. Prezydent nie wiedział, że sekretarz stanu Rex Tillerson w lutym na konferencji w Kuwejcie obiecał tę pomoc. Jak to możliwe?

Trump nie owija w bawełnę. Mówi, że USA wydały na Bliskim Wschodzie 7 bilionów dolarów. „A wiecie, ile zyskaliśmy? Nic” – uważa. Oczywiście ani słowa o błędach, które amerykańska polityka popełniała przez lata, choćby w Iraku, co podpaliło cały region, a czego konsekwencją było powstanie Państwa Islamskiego.

Decydując o wycofaniu amerykańskich sił z Syrii (na wschodzie jest ok. 2 tys. żołnierzy), Trump uznał, że wkrótce Państwo Islamskie zostanie pokonane, więc należy „pozwolić, by inni tym się zajęli”. Jacy „inni”, nietrudno się domyślić. Rosja z Iranem muszą już zacierać ręce. Turcja również. Po zdobyciu Afrinu udanie się dalej na na wschód i rozprawienie z Kurdami po wycofaniu Amerykanów stanie się możliwe bez konieczności wchodzenia w konflikt z sojusznikiem NATO.

A jeszcze tydzień temu w Minbidż pojawiła się amerykańska delegacja, która solennie zapewniała, że Amerykanie nie opuszczą swoich sprzymierzeńców. Deklarację tę powtórzyła rzeczniczka Departamentu Stanu Heather Nauert. Kurdowie, stanowiący trzon Syryjskich Sił Demokratycznych w tamtym regionie, mogą czuć się zdradzeni.

Turcja już przygotowuje się do kolejnych operacji na północy Syrii, które mają wyprzeć kurdyjskich bojowników – jak mawia Erdoğan – „grasujących na wolności”. Takie sygnały z Białego Domu muszą bardzo cieszyć Ankarę, bo włączają jej zielone światło i czyszczą pole. Ale o ile celem sił koalicji i SDF jest walka z niedobitkami Państwa Islamskiego w północno-wschodniej Syrii, o tyle dla Ankary nie to jest priorytetem. Dla niej terrorystami są Kurdowie. Osłabienie ich leży w interesie Turcji.

Erdoğan nie jest sam. Wspomagają go rebelianci różnej maści, którzy od lat operowali na południu Turcji, a którzy teraz ramię w ramię z armią turecką „wyzwalają” Syrię z kurdyjskich rąk. Jakkolwiek kwadratowo to brzmi, Erdoğan wie, co robi. Ma przecież do rozwiązania kilka problemów: zabezpieczenia południowych granic, pozbycie się kłopotu, czyli kilku milionów uchodźców. Jeśli spojrzeć na to z tej perspektywy, trudno zarzucić Ankarze brak logiki. Zasiedlenie terenów tradycyjnie kurdyjskich syryjskimi uchodźcami może brzmieć dziś mało realnie, ale nie takie rzeczy widzieliśmy, nie takie czerwone linie były przekraczane…

Tymczasem można się spodziewać, że po rozprawieniu się z Ghutą Asad z Putinem zajmą się Idlib, gdzie odprawiono już wszystkich wrogów, i z Aleppo, i z Ghuty. To nie koniec wojny, której finał będziemy pewnie oglądać bez obecności Amerykanów na miejscu.