Gaza idzie na Izrael

Hamas mobilizuje mieszkańców Strefy Gazy do Wielkiego Marszu Powrotu. Protesty przy granicy z Izraelem mają potrwać do 15 maja, czyli do dnia, który dla Palestyńczyków jest „Nakbą” (katastrofą).

Katastrofa wydarzyła się 15 maja 1948 roku (według kalendarza gregoriańskiego), gdy Izrael proklamował niepodległość. Setki tysięcy Palestyńczyków musiało opuścić wioski i domy. Stali się uchodźcami. Według UNRWA dziś to już ok. 5 mln osób, które mieszkają w 58 obozach w Jordanii, Libanie, Syrii, Strefie Gazy, na Zachodnim Brzegu oraz we Wschodniej Jerozolimie.

Tym, co spaja te 5 mln, jest tzw. prawo do powrotu. Ale dokąd? Tam, skąd ich wyrzucono, rzecz jasna. To jasne dla Palestyńczyków, ale nie dla rządu izraelskiego. Dziś to jeden z ważniejszych punktów do rozstrzygnięcia w ewentualnych rozmowach pokojowych (m.in. obok statusu Jerozolimy, podziału terytorium, palestyńskich więźniów, osiedli żydowskich na Zachodnim Brzegu, dostępu do świętych miejsc, do wody). Ale postulat powrotu wydaje się jednym z najbardziej nierealnych. Dla Izraela byłby to koniec państwa.

Protest w Strefie Gazy. Fot. Mahmud Hamas/AFP/EAST NEWS

Ten rok jest szczególny. Izrael świętuje 70. rocznicę niepodległości (w tym roku, zgodnie z kalendarzem żydowskim, wypada 19 kwietnia). Wielka feta. Wielka katastrofa. Zależy od tego, po której stronie muru się znajdujemy, z kim rozmawiamy. Ważne, by mieć świadomość tych dwóch różnych optyk.

Co się dzieje w Strefie Gazy

W Gazie mobilizacja. Niedaleko strefy buforowej przy ogrodzeniu oddzielającym tę maleńką enklawę od Izraela postawiono pięć obozów namiotowych. Przez najbliższych kilka tygodni będą się tu odbywać masowe protesty – w każdy piątek po modłach w meczetach. Ludzie będą dowożeni autokarami. Protesty mają zwrócić uwagę na mieszkańców Gazy oraz ich prawo do powrotu na ziemie, z których zostali wypędzeni.

Hamas wezwał mieszkańców Gazy, by demonstracje były pokojowe. Ale po drugiej stronie w pokojowość demonstracji chyba nikt nie wierzy. Przy granicy ustawiono izraelskich strzelców, którzy mają pilnować porządku. Obu stronom puszczają nerwy. W czwartek Palestyńczycy w kilku miejscach próbowali zniszczyć ogrodzenie, padły strzały. W piątek rano izraelska armia użyła siły w okolicach Chan Junus, zginął 27-letni mężczyzna, rolnik.

Palestyńczycy uważają, że mężczyzna pracował na polu. Izraelskie media piszą, że próbował zainstalować ładunek wybuchowy.

Dziś protest się zaczął. Czy będzie pokojowy? Mam wielkie obawy, krew już się polała. Szkoda, bo siła pokojowych protestów i ich przesłanie są mocniejsze. Na jednym z nagrań widziałam starszą kobietę, Palestynkę, która szykuje się do demonstracji. Chodzi o pokazanie światu, że Palestyńczycy są zwykłymi ludźmi – mówiła – a nie terrorystami. Że nie chcą odpalać rakiet, ale będą domagać się zniesienia blokady Gazy…

A jednak boję się rozlewu krwi. Już nie jest pokojowo. Nie żyje pięć osób, jest kilkuset jest rannych, a mamy dopiero wczesne popołudnie.

Wyjście do Ziemi Obiecanej

Szczególny wydaje się też moment. Dla Palestyńczyków to Dzień Ziemi, u Żydów zaczyna się Pesach. Bardzo wymowne święto, upamiętniające wyzwolenie z niewoli, zakończonej dotarciem ludzi już wolnych (wędrówka Mojżesza i jego ludu trwała 40 lat, na tyle długo, by zdążyło umrzeć pokolenie pamiętających tę niewolę) do Kanaanu, Ziemi Obiecanej. Wyjście Izraelitów z Egiptu jest również mitem założycielskim, korzeniem historycznym, który mocno spaja Żydów na całym świecie. Droga do własnego państwa zajęła im bardzo wiele czasu, przelano wiele krwi.

Gdyby spojrzeć na to symbolicznie, dzisiejsze „wyjście” Palestyńczyków z Gazy w kierunku ich „Ziemi obiecanej” zyskuje dodatkowe znaczenie i konteksty. Tyle że ta ziemia jest już zajęta, a bramy zamknięte. Palestyńczyków zdaje się to nie zniechęcać, domagają się powrotu do „całej Palestyny”. I nie traktują tego jak pustego sloganu. Idą.