Na wakacje do Syrii?

Piękne góry, ciepłe morze, zabytki, sielanka. Syryjski resort turystyki przekonuje, że Syria to idealny kraj na wypoczynek. Wojna? Nie mówmy o tym.

Na północy już Turcja, w Latakii Rosja, w Damaszku Iran, a w Deir-ez-Zor Stany Zjednoczone. Dokąd jechać? – zastanawia się pół żartem, pół serio znajoma z Aleppo. Zwykle na wiosnę wyjeżdżała w góry, ale dziś tereny te są opanowane przez wojska tureckie. W Latakii od dawna jest bastion Rosji, w Damaszku linia frontu przebiega tak blisko centrum, że kiedy rebelianci ze Wschodniej Ghuty odpalają pociski, i tu nie jest wesoło. W Deir-ez-Zor, jeszcze do niedawna terenach opanowanych przez Państwo Islamskie, dziś rządzą Kurdowie wspierani przez Amerykanów. Nie mówmy o tym.

W samym Aleppo życie wróciło do normy – albo do tego, co już za normę zaczęło się uważać. Mieszkańcy cieszą się, bo mają prąd. Mówią na to: „choinka”. Od czasów jeszcze sprzed wojny, gdy pojawiały się problemy z prądem i z powodu oszczędności wyłączano, a potem włączano poszczególne dzielnice. Dziś też mają „choinkę” i są zadowoleni.

Według oficjalnych danych w 2017 roku Syrię odwiedziło 1,3 mln gości z 77 państw (najwięcej z Libanu, Iraku, Rosji, USA, Jordanii, Iranu, Pakistanu i Bahrajnu). Nie wiadomo, jaką część tych „turystów” stanowią Syryjczycy z drugimi paszportami. Wiadomo, że goście spędzili w syryjskich hotelach 3,5 mln dób hotelowych i wydali 7 mld funtów syryjskich (ok. 13,5 mln dolarów). Nie są to porywające sumy, ale muszą robić wrażenie.

W tym roku Syria liczy na 2 mln odwiedzających. Ostatnio po raz pierwszy od sześciu lat promowała się na targach turystycznych w Madrycie, gdzie zwiedzających kusiły wielkie zdjęcia cytadeli w Aleppo i meczetu Umajjadów w Damaszku. Na oficjalnym koncie resortu turystyki na Facebooku można znaleźć m.in. film zachęcający do odwiedzenia Hamy, okraszony pięknymi zdjęciami słynnych kół wodnych, górami i wodospadami. Aż chce się jechać. Wojna? Nie mówmy o tym.

Zwłaszcza że Syria inwestuje w turystyczną infrastrukturę. Tylko w ostatnich tygodniach wydano zgody na budowę nowych hoteli m.in. w Latakii i Tartus, minister złożył gospodarską wizytę w Aleppo, gdzie zapowiedział odbudowę tutejszej delegatury resortu, sprawdził postępy remontu w hotelu Sheraton i odwiedził słynny Hotel Baron, w którym Agata Christie w pokoju numer 203 napisała „Morderstwo w Orient Expressie”. Słusznie, bo właściwie wszyscy turyści, którzy przyjeżdżają do Aleppo, zaglądają do Barona. Wprawdzie hotelik znajduje się w dość zapyziałej okolicy w dzielnicy Azizije, ale to naprawdę kawał historii. Wzniesiony na początku XIX wieku, gościł wielu znamienitych gości, poza wspomnianą Christie (to niesamowite, że do dziś zachowało się biurko, przy którym pisała) zatrzymał się tu słynny Lawrence z Arabii (do dziś na ścianie wisi jego niezapłacony rachunek), różnej maści przywódcy, królowie, szejkowie (Charles de Gaulle, Kemal Atatürk, małżeństwo Rooseveltów, ale też ludzie z innych bajek, jak Juri Gagarin czy David Rockefeller). Aż trudno uwierzyć, że przez ten skromny, trzypiętrowy budynek przewinęło się tyle nazwisk. Wojna bardzo poraniła Barona. Hotel stoi w zachodniej części miasta, ale linia frontu biegła nieopodal, dlatego i on kilkakrotnie oberwał. Nie mówmy o tym.

Ministerstwo planuje kursy dla chętnych do pracy w branży turystycznej i hotelarskiej oraz wypuszczenie darmowych biuletynów z reklamami hoteli. Ceny w porównaniu z tymi sprzed wojny skoczyły. Obcokrajowcy za pokój w 4-gwiazdkowym hotelu zapłacą od 100 do 120 dolarów (lokalsi trzykrotnie mniej), za butelkę lokalnego wina lub araku – 12 dolarów. Fajkę wodną zapalimy za maksymalnie 2,5 dolara, kawę czy herbatę wypijemy za dolara, za talerz hummusu w najdroższym hotelu zapłacimy 1,5 dolara, za danie z mięsem jakieś 6. W hotelach z mniejszą liczbą gwiazdek ceny spadają co najmniej dwukrotnie. Jeśli chce się dostać wizę (100 dolarów), nie można mieć w paszporcie izraelskich stempli. Z opłaty zwolnieni są m.in. kapłani różnych wyznań oraz… dziennikarze (choć na ich wjazd zgodzić się muszą również tzw. wyższe czynniki).

Wojna oczywiście nie mieści się w tym urokliwym obrazku. Nie ma jej, nie istnieje. Nie pierwszy zresztą raz. W 2016 roku rząd wypuścił filmik z hasłem przewodnim „Syria zawsze piękna”. Pluskający się w morzu ludzie, zdjęcia z lotu ptaka. Filmik wypuszczono w sierpniu, gdy w Aleppo toczyła się wielka bitwa, zakończona destrukcją znacznej części miasta. Na filmie oczywiście nie ma krwi, wojny ani żadnych niestosownych okropieństw, o których mieliśmy przecież nie mówić.

Ale dziś mija 7. rocznica wojny w Syrii. Pomówmy o tym.

Wojska Asada, oskarżane o użycie broni chemicznej, której w tym kraju miało przecież już nie być, dławią Wschodnią Ghutę. Ludzie uciekają z domów, przerwy humanitarne wydają się zwykłą farsą. Asad za wszelką cenę chce przejąć Ghutę. Turcy ze stowarzyszonymi z nimi rebeliantami zacisnęli pętlę wokół Afrin. I tu turecki prezydent w swej łaskawości pozwolił cywilom na opuszczenie miasta specjalnym korytarzem. Z resztą zrobi, co zechce. Turcja przejęła kontrolę nad tamą, Afrin zostało odcięte od wody, wygląda na to, że ci, którzy nie uciekną (a jak ma uciec 700 tysięcy?), zostaną w takiej samej pułapce jak kiedyś mieszkańcy Aleppo. To samo w Idlib.

Końca wojny nie widać – bez względu na to, ile kolorowych filmików wypuści resort turystyki. Według danych UNICEF w zeszłym roku w Syrii zginęło 910 dzieci (o połowę więcej niż w poprzednim roku), najwięcej od początku wojny. Kolejny parszywy rekord do odnotowania. Ale już w tym roku Wschodnia Ghuta goni te krwawe statystyki, według ostrożnych szacunków wśród ponad 1,5 tys. zabitych jest kilkaset dzieci.

Co więcej, wciąż ponad 13 mln ludzi w Syrii potrzebuje pomocy; połowę stanowią dzieci. W zeszłym roku każdego dnia swoje domy musiało opuścić średnio 6,5 tys. osób. Według UNICEF około 3,3 mln dzieci w Syrii jest narażonych na eksplozję min i niewybuchów. Na skutek wojny ponad 1,5 mln osób doznało trwałych obrażeń – 86 tys. osób straciło kończyny. W 2017 roku ONZ potwierdziła 175 ataków na infrastrukturę edukacyjną i medyczną oraz na ich personel.

Przyszłoroczne raporty piszą się niestety codziennie.

Zobacz także: Syria na zdjęciach z lat 2010–2017: jak wojna zmieniła obraz kraju