Ile kosztuje Jerozolima?

Donald Trump grozi odebraniem Palestyńczykom milionów dolarów amerykańskiej pomocy, jeśli nie usiądą do stołu negocjacyjnego. Czy wie, co robi?

Zapowiedzi Trumpa nie są żadnym zaskoczeniem, to jego taktyka, którą obserwujemy od pewnego czasu. Wyraźnie wyłożył to w przedstawionej niedawno strategii: USA mają utrzymać przewagę jako mocarstwo, stosując zasadę „pokój poprzez siłę”. Uznanie Jerozolimy, groźby podczas głosowania na forum ONZ pod adresem państw, które poprą rezolucję, wreszcie ostatnie pod adresem Pakistanu i teraz te dotyczące Palestyńczyków, są realizacją trumpizmu w czystej postaci. Ma być tak, jak Trump chce, bo Trump tak chce. Realizacji tego celu mają służyć pieniądze. Paradoksalnie odcięcie Palestyńczyków od pomocy może wywołać więcej problemów. Ale po kolei.

1. Co z Jerozolimą? Trump: „Płacimy Palestyńczykom co rok setki milionów dolarów, a w zamian żadnej wdzięczności, żadnego szacunku. Nie chcą nawet negocjować długo oczekiwanego traktatu pokojowego z Izraelem”. Najlepsza część odnosi się do Jerozolimy. Trump pisze tak: „Zdjęliśmy ze stołu Jerozolimę, najcięższą część negocjacji…”. Czym w zasadzie sam sobie zaprzeczył, gdy 6 grudnia 2017 roku, ogłaszając decyzję w sprawie Jerozolimy, zapewniał, że nie wpłynie ona na ostateczny jej status, który zostanie wypracowany na drodze negocjacji. A zatem: Jerozolima podlega negocjacjom czy nie podlega? Odpowiedź: podlega wtedy, gdy trzeba – i nie podlega wtedy, gdy nie trzeba.

2. Co z pieniędzmi? Amerykanie co roku przekazują Palestyńczykom ponad 300 mln dolarów. Budżet Autonomii na 2018 rok to ponad 4,4 mld dolarów. Amerykańskie dolary zasilają głównie budżet UNRWA, czyli oenzetowskiej agencji pomagającej palestyńskim uchodźcom na Bliskim Wschodzie, w tym w obozach na terenie Autonomii czy Gazy. To najbiedniejsze i siłą rzeczy najbardziej zradykalizowane środowiska. Jeśli mielibyśmy szukać miejsca, gdzie wybuchnie (lub, miejmy nadzieję, nie wybuchnie) kolejna intifada, należałoby przyjrzeć się właśnie tym miejscom. Nie jest przypadkiem, że dwa poprzednie palestyńskie powstania swoje korzenie mają właśnie tam. Odcięcie pieniędzy może jedynie zradykalizować obozy.

3. Co z polityką? Władze palestyńskie już ogłosiły, że Jerozolima nie jest na sprzedaż – „ani za złoto, ani za miliardy”. Palestyńczycy są na Trumpa i Amerykę wściekli. Nie tylko z powodu szantażu, jaki im się funduje, ale również dlatego, że Trump zrzuca na nich niepowodzenie za proces pokojowy, odsuwając ich zdaniem od siebie konsekwencje za własne nieodpowiedzialne działania. Donald Trump pyta teraz, dlaczego ma dostarczać Palestyńczykom ogromne wpłaty, skoro oni nie są skłonni do pokoju. Stawiając w ten sposób sprawę, Trump wskazuje winnego porażki. To nie on przecież, ale ci źli Palestyńczycy, niewdzięczni za wielomilionową pomoc, bez skrupułów odrzucają pomysł ponownego rozpoczęcia rozmów. Tym samym jednak Trump, oczywiście niechcący, po raz kolejny budzi rodzaj międzynarodowej solidarności i współczucia wobec kwestii palestyńskiej.

4. Co z pokojem? Nic. Nie widzę na razie przestrzeni do rozpoczęcia jakichkolwiek negocjacji, nie widać, by którakolwiek ze stron się do tego paliła. Jeśli efektem tych rozmów miałoby być przypieczętowanie zgody na istnienie obok siebie dwóch państw, to już na wstępie izraelska prawica traci na to ochotę. Dziś również dla Palestyńczyków zajęcie miejsca przy stole nie jest możliwe, oznaczałoby ich całkowite upokorzenie i w symbolicznym sensie „sprzedanie Jerozolimy”. Poza tym Stany Zjednoczone przestały być bezstronnym mediatorem, Palestyńczycy nie chcą z nimi rozmawiać. Jak to mówią, „długi konflikt oznacza, że obie strony się mylą”. Ale kto będzie miał w końcu rację?