Świat mówi „nie” w sprawie Jerozolimy

Podczas Chanuki cudu (raczej) nie będzie. Choć rząd Netanjahu zapewne czegoś w rodzaju cudu by oczekiwał. Świat nie zgadza się na uznanie Jerozolimy za stolicę Izraela. Dobitnie wyrażono to podczas poniedziałkowego głosowania Rady Bezpieczeństwa.

„Podczas Chanuki przemówiła pani jak Machabeusz. Rozpaliła pani świecę prawdy. Rozproszyła ciemność. Jeden pokonał wielu. Prawda pokonała kłamstwa” – tak Benjamin Netanjahu skomentował samotne weto zgłoszone przez ambasador USA przy ONZ Nikki Haley do poniedziałkowej rezolucji potępiającej uznanie przez Donalda Trumpa Jerozolimy za stolicę Izraela. Ale czy dziś Izrael z USA są wystarczająco wiarygodni jako współcześni Machabeusze?

Zgłoszona przez Egipt rezolucja została zablokowana, ale nie można nie zauważyć, że 14 pozostałych członków Rady głosowało za jej przyjęciem, w tym tak bliscy sojusznicy USA jak Wielka Brytania czy Francja. Ale za chwilę podobny tekst mogą poprzeć pozostałe państwa ONZ, bo Palestyńczycy poprosili o zwołanie nadzwyczajnej sesji ogólnej. Tak czy owak wiele wskazuje na to, że Stany Zjednoczone zostały same ze sprawą Jerozolimy, która coraz bardziej będzie ciążyć nie tylko na ich międzynarodowym wizerunku, ale również podsycać ogień i konflikty niemalże na całym świecie – ze skutkami, które dziś nawet trudno przewidzieć.

Na razie nic tego nie zmieni, nawet ostre słowa Haley, że rezolucja jest zniewagą, albo że Trump dołożył starań, by nie przesądzać o losie negocjacji na temat statusu Jerozolimy. Takich zapewnień już prawie nikt nie bierze na poważnie.

Rezolucja wzywała wszystkie kraje, aby „powstrzymały się przed ustanowieniem misji dyplomatycznych w świętym mieście Jerozolimie”. Wspomniano również rezolucję z 1980 roku, potępiającą próbę aneksji Jerozolimy Wschodniej przez Izrael, i wezwano, by wszystkie państwa zastosowały się do dziesięciu dotychczasowych rezolucji w sprawie Jerozolimy uchwalonych od 1967 roku, w tym konieczności ustalenia ostatecznego statusu miasta w bezpośrednich negocjacjach między Izraelem a Palestyną.

Tych „negocjacji” na horyzoncie na razie nie widać i nie słychać. Nawet jeśli Stany Zjednoczone rezerwują sobie jakąś znaczącą rolę w tej sprawie, ich wiarygodność jako mediatora została mocno nadwerężona decyzją Trumpa. Dziś podróż na Bliskim Wschodzie miał rozpocząć wiceprezydent Mike Pence. Wizytę przełożono, oficjalnie z powodu ważnego głosowania w sprawie podatków. Oficjele w Waszyngtonie zapewniają, że przełożenie wizyty na styczeń nie ma nic wspólnego z protestami w sprawie Jerozolimy.

Prawdę mówiąc, nie byłby to najlepszy moment, a Pence nie mógłby liczyć na ciepłe przyjęcie w Kairze, skoro Egipt rezolucję przygotował i również ją poparł. Również palestyńska ulica szykowała się do protestu. Ale tak naprawdę to nie ta wizyta jest lub była ważna, ale dzisiejsza wyprawa Mahmuda Abbasa do Arabii Saudyjskiej. Na Bliskim Wschodzie huczy od plotek, że Saudowie mają zaproponować Palestyńczykom ofertę od Trumpa w sprawie rozwiązania konfliktu. Palestyńczycy z Amerykanami rozmawiać nie zamierzają, plotki o ofercie dementują, ale będzie naprawdę ciekawie, jeśli się okaże, że tkwi w nich źródło prawdy. No i może doczekamy się tego chanukowego cudu?