„Kasjer” Hamasu zabity w Libanie. Punkt dla Izraela

Saleh al-Aruri zginął najpewniej w ataku izraelskiego drona na biuro Hamasu na przedmieściach Bejrutu.

O samych okolicznościach na razie nie wiadomo za wiele. Media donoszą, że w eksplozji zginęło sześć osób, Hamas potwierdził, że był wśród nich Saleh al-Aruri, zastępca szefa organizacji. Zdjęcia z miejsca zdarzenia pokazują, że ucierpiały co najmniej trzy piętra budynku, odłamki gruzu spadły na samochody.

Palestyński przywódca Mahmud Abbas, choć skonfliktowany z Hamasem, ogłosił środę dniem strajku generalnego na Zachodnim Brzegu. To ukłon w stronę zwolenników tej organizacji – poparcie dla niej w ciągu ostatnich trzech miesięcy wzrosło tu z 12 do 44 proc. Zdaniem większości (54 proc.) Hamas najbardziej zasługuje na to, by przewodzić Palestyńczykom (tylko 13 proc. uważa, że powinien to być Abbas i Fatah). Gdyby w Palestynie odbyły się wybory prezydenckie, zdecydowanie wygrałby szef Hamasu Ismail Hanije (78 proc.), Abbas mógłby liczyć zaledwie na 16 proc.

Izrael oficjalnie nie potwierdził, że stoi za atakiem. Nieoficjalnie potwierdziły to USA, a kilku polityków w Izraelu zdążyło już pochwalić zabicie al-Aruriego (choć z rządu miał popłynąć sygnał, by nie zabierali głosu w tej sprawie). Wiadomo też, że Beniamin Netanjahu dał zielone światło dla tego rodzaju operacji. W listopadzie 2023 r. polecił Mosadowi dopaść szefów Hamasu, gdziekolwiek są. A minister obrony Joaw Gallant ostrzegał liderów organizacji, że żyją „na pożyczonym czasie” i walka z nimi będzie prowadzona wszędzie. Innymi słowy: nikt nie może spać spokojnie, na każdego wysokiego oficjela Hamasu wydano wyrok śmierci za zbrodnie 7 października. To nie jest precedens. Izrael ma długą historię ścigania największych wrogów i strategię zemsty. Do najgłośniejszych przykładów należy operacja „Gniew Boży”, czyli celowane zabójstwa na zamachowców z igrzysk w Monachium w 1972 r. Trwała ok. 20 lat. Niewykluczone, że obecna akcja zemsty też potrwa długo.

Al-Aruri to nie byle kto. W 2015 r. znalazł się na liście poszukiwanych przez USA terrorystów, za jego głowę wyznaczono nagrodę w wysokości 5 mln dol. Z Hamasem był związany w zasadzie od początku, w izraelskich więzieniach przesiedział 15 lat. Uważany od dawna za głównego „kasjera” organizacji, zajmował się przede wszystkim funduszami i kupowaniem broni. To on pomógł stworzyć zbrojne skrzydło Hamasu, czyli Brygady al-Kassam. Jego „dziełem” były sieci komórek na Zachodnim Brzegu. Sam pochodził z Zachodniego Brzegu. Izrael nie życzył sobie jego obecności, więc tułał się po świecie, mieszkał trochę w Syrii, Turcji, Malezji, ostatnio w Bejrucie. To on wymyślił, że opłaca się porywać Izraelczyków i wymieniać ich na palestyńskich więźniów. W jednym z pierwszych publicznych komentarzy ogłosił, że liczba porwanych 7 października pozwoli uwolnić wszystkich. To on też twierdził (wbrew nagraniom samego Hamasu), że celem ataku 7 października wcale nie byli cywile.

Jego śmierć nie jest więc przypadkowa, a może nieprzypadkowy jest także jej moment. Hamas od dawna wysyła sygnały, że ma już dość tej wojny. Izrael nie uważa jednak, że osiągnął swoje cele. W tle toczy się bój o uwolnienie reszty zakładników (ok. 130 osób) – Hamas twierdzi, że to on będzie dyktował warunki. Zabicie wysoko postawionego oficjela tej organizacji to dla niej cios i dowód, że taki atak jest możliwy. Oczywiście Izraelczycy liczą przede wszystkim na likwidację głównych odpowiedzialnych za 7 października: Jahje Sinwara i Mohammeda Deifa, którzy ukrywają się ponoć gdzieś głęboko w tunelach na południu Strefy Gazy.

Z nieoficjalnych informacji wynika, że jednym z warunków wypuszczenia zakładników i zakończenia wojny są gwarancje bezpieczeństwa dla walczących w Gazie bojowników. Dziś wydaje się niemożliwe, by Izrael przystał na ucieczkę Sinwara czy Deifa, ale nawet gdyby do tego doszło, nigdy nie przestaną być celem. Izrael takich zbrodni nie wybacza.