Krwawy zamach w Iranie w rocznicę śmierci gen. Sulejmaniego

Kolejny dzień na Bliskim Wschodzie przynosi dramatyczne doniesienia. Tym razem z Iranu.

3 stycznia mija czwarta rocznica zamachu na gen. Kassima Sulejmaniego, szefa brygady al-Kuds, jednej z sił zbrojnych Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, uważanego za człowieka nr 2 w Iranie. Bez jego udziału, a przynajmniej błogosławieństwa, nie było możliwe zaangażowanie irańskich sił na Bliskim Wschodzie czy powiązanych z nimi bojówek. To jemu, obok Władimira Putina, Baszar Asad zawdzięcza przetrwanie na stanowisku przywódcy syryjskiego reżimu. Sulejmani miał osobiście dowodzić obroną Damaszku w czasie wojny domowej. Uważany za prawą rękę najwyższego przywódcy Iranu, miał na Bliskim Wschodzie wielu wrogów, począwszy od Państwa Islamskiego, przez kurdyjskie oddziały Peszmergi, bojówki w Iraku, amerykańską armię, aż po Izrael, gdyż wspomagał wszystkich jego oponentów. Miał ponoć znaczący udział w rozbudowie słynnego systemu tuneli w Strefie Gazy, które dziś są kluczowym elementem wojny z Hamasem. Słowem: jego śmierć w ataku amerykańskiego drona na lotnisku w Bagdadzie była na rękę wielu graczom na Bliskim Wschodzie.

Gen. Sulejmani był legendą za życia, jest nią tym bardziej po śmierci. Jego władza i wpływy były tak duże, że nazywano go nawet „wiceszachem” Iranu. Reżim ajatollahów nie mógł łatwo się pogodzić z jego śmiercią, choć nie zareagował tak mocno, jak się spodziewano. Owszem, zaatakowano amerykańską bazę w Iraku, ale nie zostało to odebrane jako odpowiedź o porównywalnej sile rażenia.

Dzisiejszy atak na okolice cmentarza w Kerman, gdzie pochowano gen. Sulejmaniego, jest więc dużym wstrząsem. Według irańskich doniesień w wyniku dwóch eksplozji zginęły co najmniej 103 osoby, jest 141 rannych. Ładunki były dwa, jeden umieszczono najpewniej w koszu na śmieci. Mówi się, że zostały odpalone zdalnie. Druga eksplozja nastąpiła 10-15 minut po pierwszej, co jest komentowane jako typowa taktyka terrorystów. Obserwowaliśmy to wielokrotnie w Syrii czy Iraku. Do nowej eksplozji dochodziło wtedy, gdy na miejscu pojawiały się służby ratunkowe. Ginęło więcej ludzi, w tym ci, którzy przybiegali odruchowo, z ciekawości albo na wieść, że wśród ofiar mogą być ich krewni.

Czas i miejsce dzisiejszego zamachu na pewno nie są przypadkowe. Może sprawcy liczyli, że uda się wyeliminować kolejne ważne osobistości z Irańskich Strażników Rewolucji (były doniesienia, że tak się stało, ale zostały zdemontowane). Podłożenie ładunków w ten sposób sugeruje jednak, że celem nie były konkretne osoby, ale zabicie jak najwięcej osób.

Do ataku doszło zaledwie dekadę po zamachu na Sajeda Reza Musawiego, innego wysokiego dowódcy Korpusu Strażników Rewolucji Islamskiej, który miał zginąć 25 grudnia ub. r. w izraelskim ataku pod Damaszkiem. Wczoraj pod Bejrutem zaatakowano też biuro Hamasu, w którym zginął Saleh al-Aruri, wiceszef tej organizacji. Atak przypisano Izraelowi, choć oficjalnie tego nie potwierdził. Nie oznacza to, że Izrael stoi za dzisiejszym atakiem w Kerman. Nawet Teheran się przed tym powstrzymuje. Jak wspomniałam, gen. Sulejmani miał wielu wrogów. Do tej pory żaden z nich nie wziął odpowiedzialności za zamach. Iran już zapowiada, że pociągnie sprawców do odpowiedzialności.

PS Nazajutrz po zamachu odpowiedzialność wzięło Państwo Islamskie, które przyznało na Telegramie, że przeprowadzili go dwaj zamachowcy z pasami szahida. Informacje te potwierdził również wywiad USA, mimo to Iran próbuje przypisać zamach Izraelowi lub/i USA.