Tel Awiw, najdroższe miasto świata

Pierwsze miejsce akurat w tym rankingu nie ma prawa cieszyć.

Tel Awiw jest piękny, absolutnie każdy znajdzie tu coś dla siebie. Lubisz plażę? Masz plażę. Lubisz zabawy w klubach? Masz kluby. Lubisz teatr? Bez liku: masz Habimę, Geszer, Cameri, by wymienić najważniejsze. Lubisz muzea? Jest Muzeum Hagany, Ben Guriona, Bialika, Muzeum Sztuki, Muzeum Ziemi Izraela i nie zliczę innych, podobnie jak galerii w Neve Cedek… Lubisz stareńkie uliczki? Jaffa zaprasza. Lubisz dobrze zjeść? Na każdym kroku knajpka, szuki ze straganami uginającymi się od owoców, warzyw i wszystkiego, co najlepsze na Bliskim Wschodzie. Wszystko teoretycznie w zasięgu ręki, bo wszystko jest potwornie drogie – dla turystów i mieszkańców. Koszty tzw. życia są absurdalne. Obok strzelistych drapaczy chmur i pięknych willi Bauhausu na bulwarze Rotschilda znajdziesz skwery wypełnione najbiedniejszymi. Ale tak naprawdę nie trzeba być najbiedniejszym, by mieć kłopot ze spięciem budżetu w Tel Awiwie.

Nie jest to problem nowy, bo już dziesięć lat temu na ulice Tel Awiwu (a potem także innych miast) wyszły tysiące ludzi, żądając obniżenia kosztów życia. Zaczęło się niewinnie od twarożku, którego ceny były tak absurdalne, że na Facebooku rozkręcono akcję bojkotu rodzimego produktu. Tamte protesty były rodzajem izraelskiej Wiosny, a właściwie Lata Ludów, ale nie doprowadziły do zasadniczych zmian. W ciągu dekady ceny mieszkań w Izraelu nie tylko nie spadły (niby podjęto próby), lecz wzrosły dziesięciokrotnie! Kupno własnego mieszkania w Tel Awiwie graniczy niemal z cudem.

To też ma odzwierciedlenie w najnowszym rankingu The Economist Intelligence Unit. Global Cost of Living Index ocenia 173 miasta na świecie na podstawie cen 200 produktów i usług. W tym roku Tel Awiw wyprzedził Paryż i Singapur na liście najdroższych miast, w zeszłym roku był piąty, pierwszy – Paryż razem z Zurychem i Hongkongiem (teraz jest drugi z Singapurem). Na ranking wpływają globalne czynniki, jak wzrost cen wywołany problemami z łańcuchem dostaw w czasie pandemii covid-19. Przy czym indeks bazuje na cenach z Nowego Jorku, a szekel do dolara akurat ma się tak, że nie pomaga to w rankingu. W odróżnieniu np. od Damaszku, gdzie funt cały czas się osłabia i ceny w dolarach spadają. To wszystko jest oczywiście bardzo teoretyczne i złudne. Średnia pensja, która jeszcze dekadę temu wynosiła np. 1000 dol., dziś wynosi 10 albo i mniej.

Jakby nie patrzeć – nie są to dobre wiadomości.