Nowe bomby, stary problem

Izraelska armia w środę rano zbombardowała cele w Gazie. Będzie z tego nowa wojna?

Pociski spadły na cele Hamasu w Gazie i Chan Junis, w pierwszych doniesieniach nie było informacji o rannych czy zabitych. Atak jest odpowiedzią na wysłanie z Gazy balonów zapalnych, które spadły, wywołując ponad 20 pożarów. Balony są z kolei odpowiedzią na wtorkową paradę izraelskich nacjonalistów w arabskiej części Jerozolimy (to impreza przeniesiona z 10 maja). Kilkudziesięciu młodych Żydów wznosiło okrzyki: „Śmierć Arabom!”, znów doszło do rozlewu krwi, przeciw protestującym stanęli Palestyńczycy, policja użyła gumowych kul. Bilans: ponad 30 rannych i podgrzana krew po obu stronach. W Gazie doszło do kilku protestów, a na Starym Mieście w Jerozolimie stawiło się kilka tysięcy osób machających biało-niebieskimi flagami, by bronić „swojej Jerozolimy”.

Odpowiedź na odpowiedź na odpowiedź… Za chwilę nie będzie wiadomo, kto tym razem zaczął. Hamas oczywiście zdążył ogłosić, że wciąż będzie stawiał „odważny opór, bronił swoich praw i świętych miejsc” w Jerozolimie. Izraelska armia „nie wyklucza żadnego scenariusza”, ze wznowieniem walk włącznie. A przecież od końca poprzedniej, 11-dniowej wojny nie minął nawet miesiąc, nie opadł kurz, nie mówiąc o odbudowie zniszczeń.

Ale w ciągu ostatniego miesiąca coś się zmieniło. Izrael ma nowy rząd z partią arabską, nowego premiera, chociaż „starego” ministra obrony – Benny Ganc nie stracił stanowiska. To dla nich trochę chrzest bojowy, jak przejść kryzys, pokazać siłę, ale nie wplątać się w nową wojnę. Fakt, że we wtorek wzmocnione były siły policji, które nie dopuściły, by maszerujący przeszli przez dzielnicę muzułmańską. Zgodę na marsz Naftali Bennett wydał w poniedziałek, czyli dzień po zaprzysiężeniu na premiera. Mansur Abbas, szef arabskiej partii Ra’am, nazwał strajk „prowokacją opartą na okrzykach nienawiści i podżeganiu do przemocy”. Jego zdaniem należało go odwołać. Wezwał też obie strony do działania w celu uniknięcia eskalacji.

Piłka po stronie Hamasu. Sytuację można jeszcze uspokoić, nie musi znów dojść do rozlewu krwi. Tyle że Hamas też jest w trudnej sytuacji: z jednej strony wyczerpany walkami, z drugiej odcięty od pieniędzy (Izrael i Egipt zablokowały fundusze z Kataru). A desperacja bywa najgorszym doradcą.