Czy palestyńska ulica obali Abbasa?

Palestyńczycy naprawdę mają dość. I nie chodzi im już tylko o Izrael, ale o ich własny rząd.

Punktem zapalnym była nagła śmierć Nizara Banata, 43-letniego obrońcy praw człowieka i zagorzałego krytyka władz. Palestyńczycy doskonale znali jego filmiki: piętnował w nich korupcję ekipy Mahmuda Abbasa i przypadki naruszania praw obywatelskich. Był też znany palestyńskim służbom, które zamykały go wielokrotnie pod zarzutami rzekomego godzenia w interesy państwa. Znamy te metody z innego nieodległego kraju, gdzie główny krytyk prezydenta ledwo uszedł z życiem, a obecnie przebywa w koloni karnej o zaostrzonym rygorze.

Co ma Putin do Abbasa

Nie chciałabym rozpisywać się o podobieństwach między Putinem a Abbasem czy Nawalnym a Banatem, ale jedno jest pewne: władców jak ci na Kremlu i w al-Mukata sporo dzieli, ale i łączy, przede wszystkim żądza trwania na urzędzie – jak najdłużej i za wszelką cenę. Putin zapewnił sobie rządy do 2036 r., Abbas w fotelu prezydenta Autonomii Palestyńskiej i później Palestyny zasiada od 16 lat.

Wielokrotnie przesuwano wybory parlamentarne. Ostatnio miały się odbyć wiosną, ale Izrael nie zgodził się rzekomo na rozpisanie ich we Wschodniej Jerozolimie. Elekcję prezydencką planowano pod koniec lipca. To ciągłe przekładanie głosowania uważa się za ucieczkę przed zapewne nieuchronnym zwycięstwem Hamasu i odebraniem Abu Mazenowi władzy prezydenckiej.

Bohater memów

Gdy pod koniec kwietnia Abbas odwoływał wybory, sytuacja była zupełnie inna. Działo się to jeszcze przed 11-dniową wojną Hamasu z Izraelem, kiedy właśnie ta organizacja ugrała najwięcej – przede wszystkim ustawiła się w pozycji „jedynego” obrońcy Jerozolimy i Al-Aksy. Sama wojna wywołała poruszenie na Zachodnim Brzegu i rozbudziła emocje ulicy. Abbas wśród znacznej części Palestyńczyków ma opinię skorumpowanego, oderwanego od rzeczywistości, marionetki w rękach otoczenia, które pełnymi garściami czerpie z przywilejów. 86-letni prezydent jest raczej bohaterem memów niż narodu, a swoją funkcję ogranicza do ceremoniału (np. pogratulował objęcia urzędu prezydentowi Izraela).

Tymczasem naród wie, że wielomilionowe transfery pomocowe dla Palestyny rozpływają się, ma dość bezrobocia, braku perspektyw, marzeń, jak choćby to o lotnisku, które przy upadłej władzy nie mają szans się ziścić… Dochodzą do tego pogłoski, że szczepionki na covid w pierwszej kolejności trafiły do władz. Nie mówiąc już o wspomnianych wyborach – żaden Palestyńczyk przed 34. rokiem życia nie brał w nich udziału; ci, którzy nimi rządzą, nie zostali przez nich wybrani. To pogłębia frustrację.

Protesty w Ramallah i innych miastach na Zachodnim Brzegu nie są czymś bardzo wyjątkowym, ale teraz jest inaczej. Nizar Banat 24 czerwca został wyciągnięty przez siły prewencji z domu niedaleko Hebronu, pobity i zabrany na posterunek. Po kilku godzinach przyszła informacja, że nie żyje. Zdaniem krewnych było to polityczne morderstwo z premedytacją. Unia i USA domagają się niezależnego międzynarodowego śledztwa w tej sprawie. Śmierć aktywisty wywołała poruszenie. Wrogi jest już nie tylko Izrael, ale i rząd. „Abbas, odejdź”, „Ludzie chcą upadku reżimu” – słychać na Zachodnim Brzegu.

Protesty trwają od paru tygodni. Niepokoi ich brutalna pacyfikacja (ubrani po cywilnemu mężczyźni biją demonstrantów, niszczą media i sprzęt), zatrzymania. Ta gwałtowność przeraziła rządzącą ekipę. Premier Sztajjech szybko zarządził zwolnienie aresztowanych, by nie dolewać oliwy do ognia, próbuje też blokować dymisję ministra pracy, który głośno sprzeciwia się gwałceniu praw obywatelskich.

Czy to zatem ten moment? Czy ulica obali Mahmuda Abbasa? Wydaje się, że jego rządy tak czy inaczej dobiegają końca. Dymisja byłaby jakimś wyjściem z sytuacji, tyle że wówczas władzę przejąłby (oficjalnie tymczasowo) ktoś z kręgu jego zaufanych osób, np. sekretarz generalny Fatahu Dżibril Radżub. Naród wpadłby z deszczu pod rynnę. Protestujący liczą na prawdziwą zmianę, nowe twarze i wybory, w których będą mogli wziąć udział. Ale czy są na to szanse?

Jednocześnie rozgrywa się przecież zakulisowy spektakl po stronie Izraela. Na pewno Abu Mazen nie był jego ulubieńcem, ale przynajmniej dawał względną stabilność i (poza krótkim epizodem) współpracę w zakresie bezpieczeństwa. Dla Izraela spokój na Zachodnim Brzegu, gdzie mieszka koło pół miliona osadników, jest istotny. Oficjalnie nie angażuje się zatem w protesty (odbywają się zresztą na terenach kontrolowanych przez palestyński rząd), ale na pewno z uwagą obserwuje rozwój sytuacji. W najbliższych tygodniach dużo jeszcze może się wydarzyć.