Izrael zamiera

Zaczyna się święto Rosh HaSzana i trzytygodniowa kwarantanna. Izraelczycy są wściekli.

W czwartek wykonano w kraju ok. 55 tys. testów i stwierdzono 5238 przypadków zakażenia koronawirusem. Resort zdrowia myśli o luzowaniu ograniczeń, gdy liczba spadnie do tysiąca na dobę. Do tej pory zanotowano 1169 zgonów i prawie 177 tys. infekcji. 577 pacjentów jest w ciężkim stanie (150 osób wymaga respiratora).

W piątek o 14, kilka godzin przed inauguracją Żydowskiego Nowego Roku, Izrael wszedł w drugą ogólnokrajową kwarantannę. Ostre restrykcje będą obowiązywać przez trzy tygodnie. Izraelczyków czeka trudny czas – prócz dwudniowego święta Rosz HaSzana po drodze wypadają Jom Kippur i Sukkot, zwyczajowe pory odwiedzin, spotkań w gronie najbliższych.

W tym roku będzie inaczej, nie da się przemieszczać między miastami, a i po miastach jest ciężko. W ramach pierwszego lockdownu można było oddalać się od domu raptem na 100 metrów, teraz już co prawda na kilometr. Z wyjątkami: dozwolone są zakupy jedzenia i leków, wizyty lekarskie, dojazdy do pracy, parlamentu, na legalne demonstracje; można ćwiczyć, wyprowadzać psy, brać udział w pogrzebie czy obrzezaniu, jeździć na lotnisko, uczestniczyć w mykwie. Większość religijnych Żydów nie dotrze jednak m.in. do Ściany Płaczu w Jerozolimie.

Zamknięte są galerie handlowe, restauracje, szkoły, zakłady fryzjerskie i kosmetyczne, siłownie, hotele, baseny. Spotkać na zewnątrz może się maks. 20 osób, w środku – dziesięć. Na plaży wolno ćwiczyć, ale w grupie osób mieszkających razem, które dotarły tam… na piechotę. Limity obowiązują też w publicznym transporcie, do pociągu da się wejść tylko ze specjalną wejściówką. Urzędy redukują personel o połowę (druga połowa ma pracować zdalnie). Restrykcje nie są tak surowe dla sektora prywatnego, ale i tak w spotkaniach może brać udział do dziesięciu osób. Za łamanie zasad grozi 500 szekli, firmom nawet dziesięć razy więcej.

Izraelczycy są wściekli, nie chcą kolejnego lockdownu, skoro nie podnieśli się jeszcze z pierwszego, restrykcje uważają za chaotyczne, sprzeczne i nie wierzą w ich skuteczność. Źli są młodzi mieszkańcy Tel Awiwu, którzy nie mogą wyjść do klubu, ale i ortodoksi, bo nie mogą świętować tak, jak chcą. Wściekli są rodzice dzieci, bo ktoś musi zapewnić im opiekę. Wielu nie chce przestrzegać reguł i świadomie je łamie (co niektórzy organizowali noworoczne kolacje już w czwartek, żeby zdążyć przed lockdownem, a knajpy były pełne).

Wielu Izraelczyków wścieka się na premiera Netanjahu, bo wirus szaleje, a szef rządu nieskutecznie z nim walczy. Robi dobrą minę do złej gry, grożąc, że jeśli restrykcje będą łamane, to zostaną zaostrzone. Sam nie ma sobie nic do zarzucenia.

Nazajutrz po powrocie Netanjahu z Waszyngtonu, gdzie podpisał porozumienia pokojowe ze Zjednoczonymi Emiratami Arabskimi i Bahrajnem, prezydent Riwlin publicznie przeprosił za porażkę rządu w walce z pandemią. „Wiem, że nie zrobiliśmy dość dużo, by zasłużyć na waszą uwagę. Wierzyliście nam, a my was zawiedliśmy” – mówił w telewizyjnym orędziu. Znów przeprosił za to, że podczas kwarantanny wiosną spędził święta Pesach z jedną z córek.

W życzeniach na Rosz HaSzana przypomniał zaś, że „wszyscy synowie Izraela są współodpowiedzialni jeden za drugiego”. Jeśli zbyt wiele osób nie weźmie tych słów poważnie, najbliższe tygodnie i miesiące mogą się okazać jeszcze trudniejsze.

Mimo wszystko życzę dobrego roku. Shana Tova!