#EnaZeda, czyli #MeToo po tunezyjsku

Tunezyjki też mają dość. Czy po Arabskiej Wiośnie narodzi się Arabska Zima?

19-letnia licealistka wracała do szkoły z przerwy obiadowej, gdy zauważyła jadące za nią auto. Wyjęła telefon i zrobiła kilka zdjęć. W środku siedział mężczyzna, polityk wybrany chwilę wcześniej do parlamentu. Miał opuszczone spodnie, a na ręce jakiś krem albo maść. Dziewczyna opublikowała zdjęcia na Twitterze.

Sfotografowany to Zouheir Makhlouf, obrońca praw człowieka (!). Tłumaczył, że jako cukrzyk często musi oddawać mocz i to właśnie czynił. Krem? Na podrażnienie skórne. Nie wiadomo, jak zakończy się ta sprawa, bo polityk został objęty immunitetem. To sędzia zdecyduje, czy jego ochrona rozciąga się na sprawy niezwiązane z wykonywaniem mandatu.

Sprawa wywołała lawinowe reakcje. Pojawiło się tysiące wpisów z hasztagiem #EnaZeda, co w tunezyjskim dialekcie oznacza #MeToo. Jedna z organizacji działających na rzecz praw kobiet stworzyła na Facebooku grupę gromadzącą podobne historie. Okazało się, że takich opowieści są tysiące, mówią nie tylko kobiety, ale i mężczyźni. Tunezyjki i Tunezyjczycy widzą już, że to nie są pojedyncze przypadki.

Wychodzi na to, że nawet liberalna Tunezja sprawy molestowania przez lata zamiatała pod dywan. Teraz to się może zmienić. Kolejne kobiety zgłaszają przypadki molestowania na uczelniach, w miejscach pracy, w obrębie najbliższej rodziny. Tabu zostaje przełamane.

Każda dziewczyna ma prawo wiedzieć, że gwałt i molestowanie są nie tylko fizyczne. Jedna z kobiet opowiada, że wracała kiedyś pociągiem z uczelni, wagon opustoszał, został w nim tylko żołnierz, który zaczął się poruszać w określony sposób: „Kiedy zrozumiałam, co robi, spanikowałam, nie wiedziałam, czy muszę zmienić wagon i powiadomić kontrolera, czy zostać. Zmroziło mnie, znieruchomiałam. Odwróciłam się w stronę okna, gdy poczułam coś na spodniach w okolicach stopy. Ci zboczeńcy są wszędzie”.

J.G. z kolei w 2018 r. spędzała miesiąc miodowy w Tunezji, gdzie podczas zabiegu pedicure próbował zgwałcić ją fryzjer. „W ręku miał brzytwę, rozłożył mi nogi, podciągnął sukienkę i zaczął golić mnie od krocza do kostek. Bałam się, mówiłam, żeby przestał, że nie podoba mi się to” – pisze. Mężczyzna przestał, gdy pojawił się mąż. Para zgłosiła to na policji, mężczyznę aresztowano i zapowiedziano, że spędzi od pięciu do 10 lat w więzieniu. Para wróciła do Wielkiej Brytanii, a fryzjera zwolniono z aresztu. Kobieta mogła zaskarżyć tę decyzję, ale dowiedziała się po terminie. Tymczasem „mężczyzna może wieść szczęśliwe życie u boku żony i dzieci. Strzyc włosy i zachowywać się, jakby nic się nie stało” – kończy.

W teorii w Tunezji od 2017 r. obowiązuje ustawa o zwalczaniu przemocy wobec kobiet, obejmująca wszystkie formy przemocy lub dyskryminacji, w tym ekonomiczną i znęcanie się psychiczne, a także penalizuje gwałt małżeński. Parlament podniósł wiek zgody seksualnej z 13 do 16 lat.

Zmiany w 2017 r. wprowadzono m.in. po głośnej sprawie 13-letniej dziewczynki, zmuszonej do małżeństwa z przyrodnim bratem – zgwałcił ją, zaszła w ciążę.

Zmiana prawa to za mało. W praktyce w 97 proc. przypadków – według Centrum Badań, Dokumentacji i Informacji o Kobietach – ofiara nie składa oficjalnej skargi lub napastnik nie ponosi żadnej kary. Dlatego tak ważne jest, co dzieje się w mediach społecznościowych i wychodzi poza nie.

Ciekawe, że dzieje się to właśnie w Tunezji, miejscu, gdzie rozpoczęła się Arabska Wiosna. W 2010 r. Mohamed Bouazizi podpalił się w akcie sprzeciwu wobec władzy, gdy policja skonfiskowała mu stragan. Mężczyzna zmarł 18 dni później, a jego czyn zapoczątkował gwałtowne protesty na całym Bliskim Wschodzie.

Dlatego trzeba dziś patrzeć na Tunezję – tam może zacząć się prawdziwa rewolucja. A może już się zaczęła.