Dolina Jordanu? Tak, tylko mnie wybierzcie

Na tydzień przed wyborami nie ma takiej obietnicy, której Beniamin Netanjahu by nie złożył, byle tylko je wygrać.

Dwóch sąsiadów mieszka obok siebie. W nieszczególnej zgodzie, jednemu zresztą wiedzie się lepiej. Samochody na podjeździe ładniejsze, trawa zieleńsza, lepiej utrzymane obejście. Ale gdyby zajrzeć do sąsiada z mniej zieloną trawą i umościć się na podwórzu, nie byłoby źle – rodzina się powiększa, na skraju działki płynie strumyk, zachęcając do upraw. Tymczasem wielu lokatorów u sąsiada z zieleńszą trawą uważa, że obejście obok też mu się należy.

Nie jest zachłanny – zajmuje najpierw kilka miejsc, przejmuje kontrolę nad strumykiem i okolicami. Kiedy w domu mają wybrać głowę rodziny, ogłasza, że jak tylko wygra, to on im do działki przyłączy wszystkie przyczółki, począwszy od strumyka z okolicą. Ma gest. A gdy go już wybiorą, ogłosi się, że dla sąsiada, którego mienie zajęto, znalazło się rozwiązanie polubowne – co prawda zrzeknie się roszczeń do przyczółków i strumyka, ale w zamian będzie mógł chodzić swobodnie po salonie i niektórych pokojach.

Trywializując i uproszczając – tak wygląda sytuacja tuż po ogłoszeniu przez Netanjahu, że „jak tylko zostanie wybrany”, to anektuje osiedla na Zachodnim Brzegu, od Doliny Jordanu począwszy. Bo tak. Plan pokojowy? Zostanie ogłoszony po wyborach, jak wiadomo. Amerykanie? Ponoć nie mają nic przeciw, a decyzja Izraela nie godzi w ich zamiary. Netanjahu może więc robić, co mu się zamarzy. Ale jego plan ma kilka słabych punktów.

1. Tak się składa, że w strategicznie istotnej i żyznej Dolinie Jordanu mieszka kilka razy więcej Palestyńczyków niż izraelskich Żydów, w sumie może nawet 65 tys. Jeśli Izrael anektuje te tereny, to co będzie z tymi ludźmi? Staną się obywatelami Izraela? Mało wyobrażalne, wręcz niemożliwe. Ziemia tak, ludzie nie. Więc co z nimi będzie?

2. Trudno sobie wyobrazić jakikolwiek izraelski rząd, który lekką ręką oddałby Dolinę Jordanu (z powodów wyżej wskazanych) Palestyńczykom. Po porozumieniach w Oslo tereny te dostały kategorię „C”, czyli są w pełni kontrolowane przez władze cywilne i wojskowe. Po co miałoby się to zmieniać?

3. Obietnice Netanjahu już wywołały rozliczne reakcje. Zdenerwowały władze w Ramallah, z Gazy odpalono rakiety (syreny alarmowe zawyły w Aszdodzie w chwili, gdy trwał wiec Netanjahu). Reakcja palestyńskiej ulicy może wymknąć się spod kontroli. ONZ ogłosiła, że jednostronna decyzja Bibiego nie będzie miała żadnych międzynarodowych skutków prawnych (nikt jej nie uzna). Mieszkańcy południowego Izraela znów mają powody do niepokoju. Burmistrz Aszkelonu otworzył schrony przeciwrakietowe dla mieszkańców. Trudno, żeby im się to podobało. A jak wiadomo, mieszkańcy Aszkelonu (czy Aszdod) też są wyborcami.

4. Ogłaszanie planu zawłaszczenia Doliny Jordanu na kilka tygodni przed ujawnieniem „dealu stulecia” godzi w istotę rozmów pokojowych. Trudno rozmawiać, gdy sąsiad sączy drinki z palemką nad strumykiem w naszym obejściu i twierdzi, że jeszcze do niedawna było dyskusyjne, do kogo strumyk należy, ale od teraz już nie.

5. Jednostronna decyzja Netanjahu daje paliwo ekstremistom różnej maści, przekonanym, że Izrael nie chce pokoju. W dodatku uderza w międzynarodową reputację kraju, który znów dowodzi, że na nic i na nikogo nie będzie się oglądał.

Na Netanjahu nie zostawia się dziś suchej nitki. Wielu uważa, że jego decyzja jest krótkowzroczna. Owszem, pomaga wygrać wybory, ale przeszkadza w zawarciu pokoju. A co jeśli to drugie nigdy nie było jego priorytetem?