Zarządzanie kryzysem po saudyjsku: pieniądze, szantaż, przecieki

Zabójstwo saudyjskiego dziennikarza Dżamala Chaszodżdżiego mocno osłabiło wiarygodność władców Arabii Saudyjskiej, a zwłaszcza szykowanego do tronu księcia Mohameda bin Salmana (MBS).

Jak ujawnił „Washington Post” (dziennik, dla którego pracował Chaszodżdżi), dzieci zamordowanego dziennikarza są hojnie obdarowywane. Synowie (Salah i Abudullah) i córki (Noha i Razan) otrzymali warte po 4 mln dol. domy w portowym mieście Dżedda. Co miesiąc dostają „pięciocyfrowe” wynagrodzenia. Tylko Salah mieszka w podarowanym domu, reszta na stałe przebywa w USA i planuje sprzedać nieruchomości.

Salah jest bankowcem, najstarszym synem Chaszodżdżiego i kluczową postacią w rodzinie. Zdjęcia, jak podaje rękę MBS, który składa mu kondolencje, obiegły świat. Co prawda to on domagał się oddania ciała ojca, by rodzina mogła go pożegnać i pochować w saudyjskiej Medynie. Ale ciała do dziś nie znaleziono i najpewniej nigdy się to nie stanie.

Na razie przed saudyjskim sądem toczy się (tajny!) proces sprawców mordu. Wśród oskarżonych nie ma jednak zleceniodawców. Zdaniem CIA zabójstwo zlecił MBS, a przynajmniej musiał o nim wiedzieć. Tyle że książę jest nie do ruszenia – w Arabii Saudyjskiej, ale także w USA (Donald Trump podważył de facto raport własnych służb, stwierdzając beztrosko, że MBS „może to zrobił, może nie”).

Nazwisko księcia nie znalazło się też na liście 17 osób, na które w związku z tą sprawą USA nałożyły sankcje. Relacje z Arabią Saudyjską są kluczowe dla polityki Stanów na Bliskim Wschodzie – dlatego na razie nie ma szans, by lokator Białego Domu zmienił zdanie. Interesy przede wszystkim.

Wracając do Saudów. Po procesie rodzina Chaszodżdżiego ma dostać jeszcze więcej pieniędzy od skazanych (jeśli nie będą wypłacalni, zobowiązania przejmie państwo). Oficjalnie to tylko forma zadośćuczynienia za „wielką niesprawiedliwość”, jaka ich spotkała. Cytowany przez „Washington Post” przedstawiciel Saudów dodaje, że pieniądze są sprawą kulturową i zwyczajową. Tymczasem jasne jest, że milczenie ma znaczenie. Kilka tygodni po śmierci Chaszodżdżiego jego córki napisały wspólnie tekst do „Washington Post”. Przyznały co prawda, że ojciec liczył na zmiany w Arabii Saudyjskiej, ale podkreśliły zarazem, że nie był żadnym dysydentem. Nie obciążyły księcia ani innych członków rodziny odpowiedzialnością za ten mord. Im o tym ciszej, tym lepiej dla Saudów.

Pieniądze i wielkie interesy to niejedyni sprzymierzeńcy władców Arabii Saudyjskiej. Jak niedawno ujawniono, na zlecenie Saudów został zhakowany telefon Jeffa Bezosa, szefa Amazona i właściciela „Washington Post”. W styczniu na łamach „National Enquier” ukazał się materiał na jego temat. Tabloid
pisał o romansie Bezosa i twierdził, że ma jego nagie zdjęcia. Bezos oskarżył gazetę o szantaż. Saudowie oczywiście zaprzeczyli, że mają ze zhakowaniem telefonu cokolwiek wspólnego, ale media na świecie aż huczą.

Wiele wskazuje na to, że prawdziwi sprawcy zbrodni i wszyscy, którzy zacierali ślady, pozostaną bezkarni. Dlatego tak wymowne jest to, co robi „Washington Post”, nie pozwalając, by sprawa Chaszodżdżiego została zamieciona pod dworskie dywany. W ten symboliczny sposób redakcja wzmacnia przesłanie dziennikarza, który oddał życie, bo walczył o lepszą przyszłość dla swojego kraju, posługując się jedyną bronią, jaką posiadał: słowem.