Trump chce uznać suwerenność Izraela nad Wzgórzami Golan

Czego się nie robi dla przyjaciół?

Gest amerykańskiego prezydenta to czysta polityka i wymierne zyski. Donald Trump napisał na Twitterze (swoją drogą znamienne, że dziś ważne decyzje ogłaszane są właśnie w ten sposób), że „po 52 latach nadszedł czas, aby Stany Zjednoczone w pełni uznały suwerenność Izraela nad Wzgórzami Golan, które mają kluczowe znaczenie strategiczne dla bezpieczeństwa państwa Izrael i stabilności regionu!”. Nie jest jasne, czy tweet prezydenta to już owo uznanie, czy dopiero jego zapowiedź, ale będzie miał swoje konkretne skutki: polityczne, wizerunkowe, wyborcze.

Po pierwsze, Ameryka zmienia politykę wobec Wzgórz, zajętych przez Izrael w wyniku wojny sześciodniowej w 1967 r., bo nadarzyła się okazja. W Jerozolimie jest przyjmowany z honorami Mike Pompeo, w przyszłym tygodniu do Waszyngtonu jedzie Netanjahu. Za chwilę doroczne zgromadzenie proizraelskiej organizacji AIPAC. Świetny moment, by pokazać, jak bardzo Ameryka wspiera Izrael.

Po drugie, w szczycie izraelskiej kampanii (raz prowadzi w sondażach Likud i spółka, raz opozycja pod biało-niebieskim sztandarem Lapida i Ganca) Golan jest dla Netanjahu doskonałym prezentem. Będzie mógł się zaprezentować swoim wyborcom jako polityk, który skutecznie rozwiązuje problemy Izraela i ma w zasadzie bezwarunkowe poparcie Białego Domu. W dodatku może osiągnąć to, czego nie udało się osiągnąć dotychczasowym premierom, przecież też cieszących się poparciem Waszyngtonu. Netanjahu walczy o przetrwanie i każdy taki gest jest dla niego na wagę złota. Ogłasza więc, że Izrael nie ma lepszego przyjaciela od Trumpa. A jak wiadomo, przyjaźń (nawet polityczna) zobowiązuje (politycznie).

Po trzecie, po wyborach ma zostać ogłoszony „deal stulecia” (przecieki sugerują, że Palestyna powstanie częściowo na ziemiach dziś należących do Jordanii, za co Jordania ma dostać ziemię od Arabii Saudyjskiej, a Arabia jakieś wyspy od Egiptu…). Lepiej więc mieć takie sprawy wyczyszczone, zanim zaczną się rozważania: kto i komu. Była sprawa, nie ma sprawy. Najpierw Trump ze stołu zdjął Jerozolimę, teraz Golan. Proste? Proste.

Po czwarte, jeśli kluczem do serc i głów Izraelczyków jest bezpieczeństwo, to Golan – uważany za strategiczny obszar (wystarczy spojrzeć na ostatnie napięcia na tym terenie i chęć Izraela, by jak najdalej odsunąć od granic grupy powiązane z Iranem i Hezbollahem) – nie może być czymś „spornym”, to „nasza” ziemia, której będziemy bronić. W tym kontekście uznanie suwerenności Izraela jest tylko symboliczne, bo Izrael i tak traktował te ziemie jak swoje.

Wzgórza Golan są częścią Syrii okupowaną przez Izrael, ale niewłączoną do niego. Uchwalone w 1981 r. prawo o objęciu Wzgórz izraelskim systemem prawnym i administracyjnym nie było uznawane. Ale wystarczy tam na krótko pojechać, by zrozumieć, że de facto jest to część Izraela: owszem, co chwila można napotkać jakąś druzyjską wioskę, ale na Golanie mieszka kilkadziesiąt tysięcy Izraelczyków, którzy pozakładali kibuce, moszawy, winnice. W sklepach od lat (także w Polsce) można kupić wino z notą „Wzgórza Golan. Izrael”.