Tak upada najgroźniejsze „państwo” świata

Po prawie pięciu latach od ogłoszenia kalifatu Państwo Islamskie traci ostatni skrawek ziemi w Syrii. Ale czy to naprawdę koniec tej organizacji terrorystycznej?

W czasie swojej największej świetności dżihadyści panowali od zachodniej Syrii do wschodniego Iraku, zajmując terytorium 88 tys. km kw. i sprawując władzę nad 10 mln osób. Terroryści pod wodzą Baghdadiego świetnie opanowali sztukę zarabiania pieniędzy: handlowali ropą i gazem wydobywanymi na podbitych terenach, dziełami sztuki zrabowanymi z muzeów i miejsc historycznych, zgarniali miliony z porwań dla okupu. Ich roczny budżet miał sięgać miliarda dolarów. Jednocześnie dbali o rozgłos, który zapewniały im ataki terrorystyczne na całym świecie, co tylko napędzało im nowych rekrutów. W szczytowym okresie pod bronią mieli 80 tys. bojowników w Syrii i Iraku, nie tylko pochodzących z państw arabskich czy muzułmańskich, ale praktycznie ze wszystkich kontynentów.

Dziś po potędze organizacji pozostało tylko wspomnienie. Koalicji międzynarodowej pod wodzą Amerykanów udało się wytrzebić dżihadystów z Iraku, a także Syrii – w ostatnich miesiącach bojownicy zajmowali skrawki ziemi w okolicy Eufratu, aż została im jedna wioska w pobliżu granicy z Irakiem – Baguz, gdzie wciąż ma znajdować się kilkuset, może 1000–1500 najzagorzalszych fanatyków organizacji próbujących odeprzeć ofensywę Syryjskich Sił Demokratycznych, które chcą ich wykurzyć co do nogi. Na jednym brzegu Eufratu stoją syryjscy żołnierze Asada, od wschodu i zachodu nacierają żołnierze SDF. Dżihadyści są w pułapce.

Teraz trwa odliczanie do całkowitego ogłoszenia zwycięstwa nad Państwem Islamskim. Chociaż Donald Trump ogłosił je kilka dni temu. Sprawę komplikuje fakt, że wraz z dżihadystami w wiosce są cywile, używani jako żywe tarcze. To znana metoda bojowników. W Iraku spotkałam wiele osób, które były takimi tarczami. Opowiadały, jak uciekający z Mosulu bojownicy ciągnęli za sobą na pustynię setki osób, które miały zapewnić im ochronę. Dlatego to, co teraz dzieje się w Baguz, jest powtórzeniem wielokrotnie ćwiczonego scenariusza.

Wprawdzie wielu cywilom udało się uciec – w samochodach, którymi zwykle wożone są owce, do obozów wywieziono kilka tysięcy członków rodzin samych dżihadystów. Ale los kobiet i dzieci stoi pod znakiem zapytania. Nie wiadomo, jak wiele państw nie chce przyjąć z powrotem żon dżihadystów z zachodnimi paszportami. W największym obozie al-Hol, do jakiego trafili cywile z Baguz, była m.in. 19-letnia Szamima Begum, która cztery lata temu wraz z dwiema innymi brytyjskimi nastolatkami uciekła do Państwa Islamskiego. Wielka Brytania chce odebrać jej obywatelstwo, a ona będzie prawdopodobnie ubiegać się o holenderski paszport (jej mężem jest Holender, który nawrócił się na islam i też dołączył do dżihadystów). Nie jest jasne, jak zostaną potraktowane dzieci z takich związków. Sporo czasu zajmie też na pewno identyfikacja ofiar; niedawno w okolicach Baguz znaleziono masowy grób z kilkudziesięcioma ciałami. Takich odkryć może być więcej, ale czy sprawcy kiedykolwiek staną przed sądem?

Wprawdzie władzom irackim wciąż przekazywani są kolejni pojmani terroryści. Ilu z nich udało się uciec z Syrii i Iraku? Ilu wciąż się tam ukrywa? Czy ktoś będzie ich ścigać?

Na razie zwycięstwo nad Daesz jest bardzo potrzebne Amerykanom, by wycofać stamtąd swoich żołnierzy, co przed kilkoma miesiącami zapowiedział Trump. Ale na wiele pytań wciąż nie znamy odpowiedzi. Co się stanie z tysiącami Kurdów walczących w szeregach SDF? Co z dziećmi w obozach, które nie mają rodziców? Co z nastolatkami, którym w szeregach Daesz wyprano mózgi i które nadal wierzą w ideologię ISIS? Co z jazydzkimi i niewolnicami seksualnymi dżihadystów? Kto weźmie odpowiedzialność za tych ludzi? No i wreszcie: czy koniec Państwa Islamskiego w Syrii położy kres tej ideologii? W tej ostatniej sprawie od dawna przekonują, że tak się nie stanie. I to chyba najgorsza wiadomość ze wszystkich.