Czy ta krew musiała się polać?

Izrael ma poważny problem. Świat pyta, dlaczego wczoraj w Gazie musiało zginąć 60 osób i blisko 3 tys. zostać rannych.

Czy użycie ostrej broni było konieczne i czy ofiar można było uniknąć? Izraelska armia pokazuje, jak zapobiegła wtargnięciu bojowników Hamasu na terytorium Izraela. Przed spodziewanymi poniedziałkowymi demonstracjami Izrael rozmieścił dodatkowe dwie brygady wzdłuż granicy z Gazą i jedną, która dodatkowo miała pilnować tego, co dzieje się na Zachodnim Brzegu. Dziś świat pyta, czy naprawdę odpowiednio się przygotował, by nie dopuścić do rozlewu krwi. Bo czy naprawdę musiano użyć ostrej amunicji do stłumienia zamieszek, które zaskoczeniem nie były, bo Palestyńczycy szykowali się na nie od tygodni? Zachęcali wręcz do ataków na izraelskich żołnierzy.

Zdjęcia z wczorajszych demonstracji są mocne. Palestyńczycy z Gazy palili opony, w ruch poszły kamienie, koktajle Mołotowa, próbowali też umieścić ładunki wybuchowe i przenieść ogień na drugą stronę ogrodzenia za pomocą latawcy i dronów, byli agresywni i zdesperowani. Szokujące, że w tłumie protestujących widzieliśmy tak wielu młodych chłopców, nastolatków, dzieci. Skąd oni się tam wzięli? Niemożliwe, by wszyscy poszli na demonstrację bez wiedzy i zgody rodziców. Żadna desperacja nie tłumaczy, dlaczego do walki wykorzystuje się dzieci. Wśród ofiar są i one (mowa o ośmiorgu, w tym kilkumiesięcznej dziewczynce).

Izrael odpowiedział gazem łzawiącym i kulami wystrzeliwanymi przez snajperów. Dziś powstaje pytanie, czy taka reakcja jest adekwatna. Czy nie można było tych ludzi powstrzymać inaczej?

Na pierwszy rzut oka widać przecież olbrzymią asymetrię: z jednaj strony czołgi, karabiny, z drugiej proce i kamienie… Izrael odpowiada, że bronił granic, stosując jedynie skuteczne środki. Dziś na przykład IDF poinformowało, że dwie grupy Palestyńczyków zaatakowały izraelskie siły niedaleko granicy, miały granaty i domowej roboty rakiety. Izrael odpowiedział z powietrza i ziemi, używając m.in. czołgu. Ośmiu atakujących zginęło.

Informacja ma oczywiście uzasadnić użycie broni przez stronę izraelską, podobnie jak ta, że 24 z 60 należała do Hamasu lub Islamskiego Dżihadu (te twierdzą, że tylko 13). Świat pyta, czy sam fakt przynależności do jednej z tych organizacji jest wystarczającym powodem, by strzelać do ludzi. Izrael będzie musiał na to jakoś skutecznie odpowiedzieć, ale będzie to niezwykle trudne.

Wizerunkowo wygląda to kiepsko, bo dziś Izrael musi się tłumaczyć. Pojawiają się głosy, że w sprawie poniedziałkowych zajść należy przeprowadzić międzynarodowe śledztwo, które wyjaśni wszelkie ich okoliczności. Pomysł na razie został zablokowany przez Stany Zjednoczone, nic pewnie z tego nie będzie. Ale to ta sprawa weszła na agendy polityków i czołówki gazet, nastrój i poczucie amerykańsko-izraelskiego sukcesu jakby gdzieś uleciały…

Mam wrażenie, że obie strony nieco zlękły się tego, co się wczoraj stało. Nie ma zwycięzców. W poniedziałek po południu Hamas mówił o „pokojowych protestach”, zaklinając rzeczywistość i fakty. Ale jakby przykręcił płomień. Dziś, mimo że spodziewaliśmy się kolejnych protestów w związku z Nakbą, Dniem Katastrofy, w pobliże ogrodzenia przyszło zdecydowanie mniej ludzi (ok. 4 tys. w stosunku do ok. 40 tys. biorących udział w demonstracjach), odbywały się pogrzeby ofiar. Są wprawdzie kolejne dwie ofiary śmiertelne w Gazie, ranni, są protesty również na Zachodnim Brzegu, gdzie na dziś ogłoszono strajk generalny, i tu są ranni. Wciąż jest śmiertelnie poważnie.