Turcja atakuje Kurdów w Syrii. To nowy etap tej wojny

Gałązka oliwna – tak nazywa się turecka operacja w Syrii przeciwko Kurdom. Tyle że wbrew nazwie nie ma niczego wspólnego z pokojem i pojednaniem.

Turcja, przy wsparciu Wolnej Armii Syrii, zaatakowała ponad sto celów w siedmiu regionach z powietrza i ziemi. Na pierwszy ogień poszło Afrin, które od sześciu lat jest w rękach Kurdów. Są doniesienia o ofiarach śmiertelnych, także cywilach. Kolejne ma być położone sto kilometrów dalej na wschód Manbidż, które Kurdowie odbili z rąk Państwa Islamskiego w sierpniu zeszłego roku.

To właśnie siły kurdyjskie z Powszechnych Jednostek Ochrony (YPG) są największym sojusznikiem Amerykanów w Syrii – to one na ziemi pokonały dżihadystów z ISIS i to w nich Ameryka widzi nadzieję na to, by terroryści nie zagnieździli się na powrót na tych terenach. Dlatego Stany Zjednoczone już szkolą Kurdów i zamierzają robić to dalej. Dla Turcji wszyscy Kurdowie to terroryści, a Amerykę oskarża o budowanie „armii terroru”.

Co tak naprawdę pokazuje atak Turcji?

1. Komplikuje i tak napięte stosunki amerykańsko-tureckie. Oba państwa są w NATO, a w Syrii Turcja atakuje sojuszników Stanów Zjednoczonych. Amerykańska strategia zakładała, że to siły kurdyjskie stworzą pas bezpieczeństwa na północy Syrii, ale dla Turcji to nie do przyjęcia. Teraz dochodzi do niemalże otwartej konfrontacji, gdyż Ankara atakuje siły wspierane przez Waszyngton.

2. Wszystko odbywa się przy przyzwoleniu Rosji, która świadoma, że w najbliższym czasie dojdzie do ataku na Afrin, wycofała swoje siły z okolicy. Oficjalnie po to, by „chronić swoich ludzi”, ale nie przypadkiem doszło do tego w dniu, gdy ogłoszono, że Turcja zgodziła się na położenie na jej wodach Morza Czarnego drugiej nitki gazociągu TurkStream. Pierwszą nitką ma płynąć gaz do konsumentów w Turcji, drugą do odbiorców w Europie Południowej, co pozwala Rosji ominąć terytorium Ukrainy. Każda z nitek to ponad 15 mld metrów sześciennych gazu rocznie. I wielki biznes, i wielkie pieniądze.

3. Rosja już przypomniała, że jej umowa wojskowa z Syrią dotyczy tylko walki z terroryzmem, a nie z Turcją. W ten sposób de facto umywa ręce od tego, co Turcja robi na jej terytorium. Zapewnienia o tym, że Rosja będzie bronić interesów Syrii na forum ONZ i ma jej wsparcie dyplomatyczne, to mydlenie oczu. Dowodzi tylko tego, że Rosja nie kieruje się sentymentem i nie wspiera Asada z powodu wielkiej przyjaźni, ale by chronić własne interesy.

4. Rozgrywka upokarza Stany Zjednoczone, którymi nikt się w Syrii specjalnie nie przejmuje. To one najwięcej wizerunkowo tracą na tej operacji. Wszystkie inne strony de facto zyskują: Turcja osłabia swoich odwiecznych wrogów Kurdów, co w tej chwili jest również na rękę Asadowi i Iranowi, którzy nie chcą słyszeć o żadnym niepodległym państwie kurdyjskim. Rosja, jak już wspomniałam, ma swój gazociąg i potwierdzenie siły, bo przecież nic bez jej zgody w Syrii stać się nie może. Czego nie można powiedzieć o Stanach Zjednoczonych.

5. Otwarty front na północy Syrii to kolejny etap wojny. Grozi z jednej strony szerszym konfliktem, z drugiej może doprowadzić do zrewidowania kilku sojuszy (amerykańsko-kurdyjskiego czy amerykańsko-tureckiego). Tak czy owak gmatwa jeszcze bardziej i tak skomplikowaną sytuację.