Wojna w Syrii: To już cztery lata

Dziś mijają cztery ponure lata od chwili, kiedy wszystko się zaczęło. W Syrii, w której od kilku tygodni „coś” zaczynało się dziać, 15 marca 2011 r. zdarzył się prawdziwy „Dzień Gniewu”. Ludzie wyszli na ulice w Damaszku, Aleppo, w Dara’a. Przestali się bać.

Uważa się, że to właśnie Dara’a jest kolebką syryjskiej rewolucji. To tam napisano na murze: „Naród chce upadku reżimu”. To tam aresztowano i torturowano uczniów, podczas pokojowej demonstracji w ich obronie padły strzały, polała się krew. Dara’a pasuje do mitu założycielskiego syryjskiej rewolucji. Z tego mitu już nic nie zostało.

Długo się zastanawiałam, co napisać o tej rocznicy. Co tu jeszcze dodać, kiedy Państwo Islamskie wyziera z każdego kąta? Kiedy miliony uchodźców już uciekło z Syrii, a kolejne musiało opuścić swoje domy? Kiedy w każdym kolejnym roku ginie coraz więcej ludzi? Kiedy niszczone są miasta i zabytki? Kiedy ten, przeciwko któremu zaczęła się wojna, miewa się dobrze i nigdzie się nie wybiera? Kiedy tak naprawdę nie ma już części Syrii? Kiedy dzieci nie chodzą do szkół, a chorzy nie leczą się w szpitalach? Kiedy z obywatelskiego zrywu nie zostało już nic?

Dokładnie pamiętam ten 2011 r. Pisałam o początkach rewolucji. Rozmawiałam wtedy z opozycjonistami – takimi, którzy wierzyli w mit założycielski Dara’a. Mówili, że chcą wreszcie móc swobodnie oddychać, chcą żyć w kraju, w którym nie muszą się bać, w którym na każdym kroku ktoś nie wyciąga ręki po łapówkę, w którym można żartować z władzy, w którym wybierane są prawdziwe partie, w którym istnieją normalne instytucje, jakie znają demokracje.

I jeszcze później, kiedy do Polski przyjechali słynni Suheir Atassi, George Sabra, Haitham al-Maleh… Patrząc na nich w polskim Sejmie, a potem rozmawiając osobiście, miałam wrażenie, jakbyśmy cofnęli się do lat 70. i 80., jakbym właśnie rozmawiała z filarem naszej opozycji. Wszyscy po więzieniach w Syrii, wybitni intelektualiści, tacy, którzy mogą być pierwszą elitą „nowej” Syrii.

Trochę nam się to wszystkim udzieliło, ten nastrój „naród chce upadku reżimu”. To było jednocześnie jakoś naiwne, bo przecież właśnie wtedy Homs obracał się w morze ruin, za chwilę dołączyło Aleppo… Ale jeszcze wtedy, gdzieś w początku 2012 roku, nie straszyło nas Państwo Islamskie i jeszcze myśleliśmy, że może Sabra (którego zresztą wybrano na szefa syryjskiej opozycji) będzie kiedyś premierem, a chociaż ministrem w nowym rządzie Ghaliouna.

Czy ktoś dziś pamięta o tych czasach? O romantykach z Dara’a? Patrząc na Syrię dziś, trudno oprzeć się wrażeniu, że ktoś rozkradł tę rewolucję. Zabił Dara’a. Zostawił zgliszcza i setki tysięcy ofiar.

Dziś Syria jest cieniem samej siebie. Podzielona między zwalczające się armie, głodna (organizacje pomocowe nie mogą dotrzeć do dużej części potrzebujących, a tych jest nawet 5 mln), ciemna (dosłownie na mapach coraz mniej świateł, bo nie ma prądu), chora (nie ma leków, szpitali, lekarzy), niedouczona (połowa z 4 mln dzieci w wieku szkolnym albo nie uczy się wcale albo robi to nieregularnie), biedna (po czterech latach wojny rozpłynęły się majątki, ludzie potracili pracę, ceny poszybowały w górę, podobnie jak kurs dolara). W Syrii zmieniło się niemal wszystko.

Tylko w pałacu w drodze na wzgórze Kasiun prawie nic się nie zmieniło.

Z Syrii uciekło już prawie 4 mln osób, głównie do Libanu, Turcji i Jordanii. Fot. Photo Unit, UNHCR, Flickr CC by 2.0.

Z Syrii uciekło już prawie 4 mln osób, głównie do Libanu, Turcji i Jordanii. Fot. Photo Unit, UNHCR, Flickr CC by 2.0.