Palestyna? Tak, ale…

Europejskie parlamenty jeden po drugim uznają państwowość Palestyny. Parlament Europejski ma w tej sprawie podjąć decyzję na posiedzeniu rozpoczynającym się w Strasburgu w połowie grudnia. O sprawie Palestyny rozmawiałam przed kilkoma dniami w Brukseli z eurodeputowanymi z różnych krajów, reprezentującymi różne grupy polityczne i mającymi różne poglądy na ten temat.

Global Panorama, Flickr CC by 2.0.

Global Panorama, Flickr CC by 2.0.

Dostaję w tej sprawie dziesiątki maili, pytań. Tylko ta Palestyna, Palestyna, Palestyna – żachnął się jeden z eurodeputowanych, kiedy zapytałam, jak będzie z tą Palestyną w Parlamencie Europejskim.

Nawet nie posądzam go o złą wolę czy złośliwość, po prostu ma dziś inne priorytety: sankcje wobec Rosji, gazociągi, ropociągi, Ukrainę… Na pytanie o izraelskie osiedla na Zachodnim Brzegu i we Wschodniej Jerozolimie bezradnie rozkłada ręce. Nie wiem, czy jest za, czy przeciwko, chyba nie do końca wie, o czym mówię. Jest wprawdzie członkiem komisji spraw zagranicznych i nie powinien być aż tak zdezorientowany, no ale cóż, trzeba popytać gdzieś indziej.

Nie ma czegoś takiego jak „państwo palestyńskie”

Postanowiłam pytać tam, gdzie spodziewałam się usłyszeć mocne, wyraźne głosy i argumenty dla obu stron. Taki na przykład poseł Bas Belder z grupy Europejskich Konserwatystów i Reformatorów wie, co mam na myśli, kiedy pytam go o osiedla i Palestynę. Od lat jest członkiem „Europejskich Przyjaciół Izraela”, w obecnej kadencji Parlamentu Europejskiego jest wiceszefem delegacji do spraw stosunków z Izraelem, zasiada w komisji spraw zagranicznych, jest też, co podkreśla, protestantem, kalwinistą.

Rozmawiamy właśnie w trakcie posiedzenia tej komisji, kiedy na sali przemawia Michaił Chodorkowski. Ale poseł wyszedł jeszcze, zanim były rosyjski oligarcha skończył przemawiać. Wymowne. Pytam więc pana posła, dlaczego Europa jest dziś bardziej przyjazna wobec Palestyny niż wobec Izraela? Mówi, że to głównie wynik tego, że – jak się wyraził – tzw. „proces pokojowy” utknął w martwym punkcie, ale Unia, jego zdaniem, prezentuje niezrównoważoną postawę wobec tego konfliktu. Zdaniem pana Beldera Unia zawsze obciąża jedynie Izrael za stagnację w procesie pokojowym: – To prowadzi do mylnej polityki wywierania nacisku jedynie na Izrael, począwszy od oznakowania izraelskich produktów pochodzących z Zachodniego Brzegu, a kończąc na bojkocie tych produktów.

Demonstracja poparcia dla Izraela w lipcu 2014 r. Fot. fabcom_DSC_8212, Flickr CC by 2.0.

Demonstracja poparcia dla Izraela w lipcu 2014 r. Fot. fabcom_DSC_8212, Flickr CC by 2.0.

Przypomina, że podczas przesłuchania Federiki Mogherini spytał ją o zależność interesów bezpieczeństwa między Izraelem a Europą (chodziło mu na przykład o europejskich dżihadystów w szeregach Państwa Islamskiego czy Al-Nusry). – Nie otrzymałem odpowiedzi – twierdzi poseł.

Jego zdaniem fakty są takie, że obecnie trwa ścisła współpraca wojskowa i wywiadowcza najważniejszych państw UE i Izraela, a taka postawa Mogherini jest szkodliwa dla interesów europejskich: – Nie wspominając już o członkach Parlamentu, którzy otwarcie bronią Hamasu i sympatyzują z organizacją, uznaną przez samą unię za terrorystyczną. Ci posłowie milczą też na temat tego, że celem Hamasu jest zniszczenie Państwa Żydowskiego. Co więc będzie z europejską mantrą dwóch państw jako rozwiązaniem izraelsko-palestyńskiego konfliktu?

Belder opowiada o dziesiątkach maili, jakie dostaje od propalestyńskich aktywistów, by zerwać porozumienie stowarzyszeniowe między Izraelem a Unią Europejską, ale – jak mówi – ważne jest to, co uważają duże państwa, takie jak Niemcy, Francja czy Wielka Brytania, które dostrzegają wielkie zagrożenie ze strony dżihadystów wymierzone w nie same: – A więc również to, że bezpieczeństwo Izraela i jego walka z Hezbollahem czy Hamasem leży również w ich interesie.

Z tym jednak małym szczegółem, zauważam, że parlamenty Francji i Wielkiej Brytanii uznały państwo palestyńskie (wiem oczywiście, że ich rządy wcale się do tego nie palą): – Prawda, tyle że nie ma czegoś takiego jak „państwo palestyńskie”, to nonsens, kompletnie symboliczny gest. To niczego nie zmieni w tamtejszej sytuacji. To tylko po to, by izolować Izrael, by nakładać na niego międzynarodową presję i stymulować jedną stronę, by nie miała powodów wracać do stołu negocjacyjnego.

Co więcej, jego zdaniem, rzeczywistość jest taka, że trwa rywalizacja między Autonomią Palestyńską pod przewodnictwem Mahmuda Abbasa a Hamasem, a ten pierwszy nie może nawet przeforsować swoich idei w Gazie. To, jego zdaniem, sprawia, że nie ma z kim rozmawiać. Czy to aby nie wygodna wymówka, by w ogóle nie rozmawiać, pytam. – A deszcz rakiet to też jest wymówka? – denerwuje się nieco poseł.

Dobrze, dalej: granice z 1967 roku? To, zdaniem Beldera, nie są żadne granice, tylko „linie zawieszenia broni” – To takie proste! Niech społeczność międzynarodowa, w szczególności w Europie, wreszcie będzie w tej sprawie poważna!

Pytam o grudniowe głosowanie w PE. – Bez znaczenia i szkodliwe dla reputacji PE – mówi poseł i uważa, że ważniejsze jest co innego: – Jeśli oczekujemy uznania Palestyny, bazując na świętej zasadzie narodów do samostanowienia, to dlaczego druga strona odmawia uznania żydowskiemu narodowi tego samego prawa?

Ale co sądzi o osadnikach? – Według nich ta ziemia od czasów biblijnych do nich należy. Znam ich argumenty, mówię, ale co pan sądzi? – To sprawa izraelskiego rządu i izraelskiego społeczeństwa, by ją rozwiązać. No ale musi pan przyznać, że osadnicy nie są wcale przyjaźni wobec Palestyńczyków, mówię: – Nawet palestyńskie media przyznają, że dzięki osadnikom Palestyńczycy mają więcej pieniędzy i bezpieczeństwa.

Prosi, by napisać, że od września do listopada odbył cztery robocze wizyty do Izraela i że na własne oczy widział niebezpieczeństwo palestyńskiej przemocy wobec obywateli izraelskich w zachodnim Negewie, a także brak współpracy na północy w sprawie gospodarowania odpadami. Wspomina o ostatnich morderstwach Izraelczyków, także tych w synagodze, a to wszystko sprawia, że – zauważa – porozumienie pokojowe jest „bardzo, bardzo odległe”.

Państwowość nie podlega negocjacjom

I pewnie jeszcze długo możemy przerzucać się takimi argumentami. Trzeba pytać dalej.

Martina Anderson jest przewodniczącą delegacji do spraw stosunków z Palestyńską Radą Legislacyjną, z życiorysem na film sensacyjny albo kilkusezonowy serial. Martina urodziła się jako dziesiąte dziecko w swojej rodzinie, przez lata była działaczką IRA, siedziała w więzieniu za próbę przeprowadzenia zamachu terrorystycznego, teraz jest politykiem Sinn Fein, zasiada w grupie Zjednoczonej Lewicy Europejskiej i Nordyckiej Zielonej Lewicy, jest przewodniczącą delegacji do spraw stosunków z Palestyńską Radą Legislacyjną.

Szare, wąskie korytarze, gdzie mieszczą się mikroskopijne biura poselskie. Przed wejściem do biura Anderson wisi zdjęcie młodego, uśmiechniętego palestyńskiego chłopca w czarnej bejsbolówce. To 17-letni Abdullah Abu Khadeir, który – jak głosi napis po arabsku – „zginął śmiercią męczeńską 2 lipca 2014 r.”. To ten nastolatek, którego porwano z ulicy we Wschodniej Jerozolimie, miało to być zemstą za zabójstwo trzech osadników latem tego roku, spalono go żywcem. Wiem, że dobrze trafiłam.

Zdjęcie palestyńskiego nastolatka przed biurem Martiny Anderson. Fot. A.Zagner

Zdjęcie palestyńskiego nastolatka przed biurem Martiny Anderson. Fot. A. Zagner

Już w biurze Anderson pytam ją, dlaczego nie podoba się jej scenariusz proponowany przez wielu polityków: „negocjacje pokojowe najpierw, państwo palestyńskie później?”? – Państwowość nie jest negocjowalna. Było wiele rezolucji ONZ, dyskusji, porozumień. Mówi cicho, mam nadzieję, że jej słowa się nagrywają: – To zaprzeczanie samemu sobie, jeśli z jednej strony popiera się ideę dwóch państw, a z drugiej strony stawia się warunki.

Martina Anderson jest zwolenniczką uznania państwowości Palestyny w granicach z 1967 r. z Jerozolimą jako wspólną stolicą. Ale czy to nie są właśnie warunki, pytam. – To są ustalenia, co do których już się porozumiano. Negocjacje już były, niektórzy twierdzą, że one toczyły się od 21 lat. To, czego teraz potrzeba, to „partnerów do pokoju” i implementacji porozumień zawartych dawno temu. Potrzeba zakończenia okupacji, a także zakończenia nielegalnego wobec prawa międzynarodowego osadnictwa. To kwestia tego, czy stosuje się prawo międzynarodowe, czy nie.

Ale pani adwersarze mówią, że uznanie Palestyny przez Parlament Europejski to pusty gest, który nie zmieni niczego w sytuacji na miejscu. – Zdaję sobie sprawę, że uznanie państwa palestyńskiego nie zakończy okupacji, ale będzie silnym sygnałem dla Izraela i całej społeczności międzynarodowej, że Unia dołącza do grona 135 państw, które uznały Palestynę. To będzie również sygnał dla Palestyńczyków, że dyplomacja i pokój działają. Dla mnie tam, skąd pochodzę, czyli Irlandii Północnej, takie gesty wspólnoty międzynarodowe miały ogromne znaczenie.

Świetnie, głosowanie, gesty mają znaczenie. Coś jednak nie daje mi spokoju, więc pytam: nawet jeśli wszystkie parlamenty krajowe uznają Palestynę, to jak wprowadzić to w życie? Kolejne negocjacje? – Negocjacje już były, wszystko jest ustalone. Teraz trzeba to wprowadzić w życie.

Jasne. Wprowadzić w życie. Chyba nic prostszego, prawda? Pytam więc panią Anderson, czy widzi jakichś partnerów po izraelskiej stronie? – Politycy po obu stronach są inteligentnymi ludźmi, którzy widzą skutki swoich działań. Po ostatniej operacji w Gazie na ulice na całym świecie wyszły miliony osób, protestujący przeciwko polityce Izraela, podobny nacisk był wobec Afryki Południowej i apartheidu.

Pani poseł opowiada o osiedlach, które widziała na Zachodnim Brzegu, które eufemistycznie druga strona nazywa „koloniami” –To jest nielegalne, to musi się zakończyć. Osiedla są nielegalne według IV Konwencji Genewskiej, zgodnie z którą okupant nie może przesiedlać swojej ludności na okupowane terytorium – mówi Anderson.

Podział palestyńskich władz? Bzdura. – Został spełniony warunek zjednoczenia palestyńskich sił politycznych. Przecież został ustanowiony rząd jedności, było pierwsze spotkanie tego rządu w Gazie, Hamas poparł założenia rządu władz palestyńskich – tłumaczy Anderson. – To nie jest przypadek, że Gaza została zaatakowana właśnie w tym momencie, kiedy został ustanowiony wspólny rząd.

No ale przecież nie można zaprzeczyć, że rakiety spadały… – Temu nikt nie zaprzeczy, podobnie jak temu, że nie powinny były spadać. Wzywaliśmy zresztą Hamas to zaprzestania ich odpalania.

Bas Belder był najgorszego zdania o Hamasie, twierdził, że to terroryści, prosił, bym zapytała panią Anderson, czym lub kim są dla niej Hamasowcy. Pani Anderson lekko się zdenerwowała: – Dlaczego sam mnie o to nie zapyta?

I dodała: – Hamas wypłynął jakieś 20 lat temu. Jeśli wierzy się w demokrację i prawo wyboru, to również trzeba zaakceptować wynik takich wyborów.

No właśnie, ludzie wybrali Hamas. – To właśnie demokracja.

Ale czy to terroryści? Pytam. – Dla jednego to terroryści, dla innych bojownicy o wolność. Niektórzy uwielbiają przyklejać ludziom etykiety.

A jak pani by ich nazwała? – Ludźmi, których wybrali Palestyńczycy w wyborach.

Propalestyńska demonstracja w Londynie w lipcu 2014 r. Fot. Marienna Pope-Weidemann, Flickr CC by 2.0.

Propalestyńska demonstracja w Londynie w lipcu 2014 r. Fot. Marienna Pope-Weidemann, Flickr CC by 2.0.

Parlament Europejski nie jest właściwy do uznawania państw

Jasne. O Palestynę pytam też naszego posła, Jacka Saryusza-Wolskiego z grupy chadeków: – Nasza grupa przedstawiła projekt rezolucji, popierającej konstrukcję dwóch państw: palestyńskiego i izraelskiego, ale jako wynik procesu pokojowego. Parlament Europejski nie jest właściwym forum do uznawania państw. Może jedynie wyrazić opinię polityczną. Uważamy, że ten krok może zablokować proces pokojowy.

Wszystko dobrze, ale co mogłoby go odblokować?

I można tak długo, i w każdą stronę. Podobno, jak mi mówią posłowie, uznanie Palestyny przejdzie, ale zostanie potraktowane jako pusty gest. Mówią też, że to wszystko dzieje się pod naciskiem muzułmańskich elektoratów, tych samych, które doprowadziły do oficjalnego uznania Palestyny przez rząd Szwecji, a także parlamenty Wielkiej Brytanii, Hiszpanii i Francji, które wezwały swoje rządy do tego samego kroku.

Ponoć to tylko puste gesty. A jeśli nie?