Obama zmieni strategię wobec Syrii?

Według CNN Barack Obama poprosił swoją ekipę ds. bezpieczeństwa o rewizję strategii dotychczasowej polityki USA wobec Syrii. Podobno prezydent USA miał sobie uświadomić, że nie da się pokonać ISIS/ISIL bez usunięcia Asada. Może się okazać, że jedna nierealna strategia zostanie zastąpiona jeszcze bardziej nierealną.

Nowej strategii jeszcze nie ma, ale coraz głośniej słychać, że dotychczasowa się nie sprawdziła. Można ją streścić w dwóch punktach: 1. Priorytetem jest pokonanie ISIS w Iraku, a nie w Syrii. 2. USA będzie wspierać umiarkowanych rebeliantów w Syrii – szkoląc i dozbrajając ich oddziały.

Samoloty biorące udział w operacji w Iraku i Syrii. Fot. Staff Sgt. Shawn Nickel, U.S. Air Force, Flickr CC by 2.0.

Samoloty biorące udział w operacji w Iraku i Syrii. Fot. Staff Sgt. Shawn Nickel, U.S. Air Force, Flickr CC by 2.0.

Oba punkty okazały się klapą. Amerykanie nie są w stanie kupić czasu dla syryjskiej opozycji, która musi walczyć przecież na kilku frontach – nie tylko z armią Asada i jego milicjami, ale także z bojownikami ISIS i Frontu Al-Nusra. Co więcej, Pentagon przyznał, że zapowiadana weryfikacja, a następnie szkolenie nawet się nie zaczęły. Do jego rozpoczęcia potrzeba co najmniej od trzech do pięciu miesięcy plus osiem do dziewięciu miesięcy na samo szkolenie. Miałoby objąć 5 tys. syryjskich rebeliantów. Zaledwie. W dodatku, według jednego ze źródeł CNN, „od pewnego czasu panuje przekonanie, że wspieranie umiarkowanej opozycji nie zadziała”.

Od kilku miesięcy amerykańska dyplomacja próbuje zmontować skuteczną koalicję, która mogłaby doprowadzić do politycznych zmian w Syrii i oddania władzy przez Asada. O ile USA ma po swojej stronie kraje Zatoki Perskiej i Turcję, o tyle kluczem do powodzenia planu nadal pozostają Iran i Rosja. Na razie nie widać, by główni sojusznicy reżimu w Damaszku mieli poprzeć pomysł odsunięcia Asada od władzy. Amerykanie przekonują Iran (a właściwie nie muszą przekonywać, bo to oczywiste), że ISIS jest ich wspólnym wrogiem. Jest? Jest. Skoro jest, to – zgodnie z logiką ewentualnej nowej strategii – niech Teheran zrozumie, że bez odejścia Asada zwycięstwo nad ISIS nie będzie możliwe. Czy Teheran to zrozumie, tak jak chce Ameryka? Nie sądzę. Oznaczałoby to przecież utratę wpływów na władze w Damaszku.

Podobnie rzecz się ma z Rosją. Jeśli przystałaby na układ, zakładający odejście Asada, też osłabiłaby swoją pozycję w tej części świata. Ameryce nie ufa za grosz, bo wie, że realizuje ona własne interesy w regionie, chce podporządkować sobie jak najwięcej państw i odepchnąć stąd Rosję jak najdalej się da.

Jeśli wierzyć informacjom z lata zeszłego roku, Rosja odrzuciła ofertę Saudyjczyków na zakup od Moskwy broni za 15 mld dolarów i obietnicę, że Arabia Saudyjska nie będzie konkurować z nią w dostawach gazu do Europy. Arabia Saudyjska miała postawić tylko jeden warunek: Moskwa nie będzie dalej popierać Asada.

Z Syrią łączą Rosję nie tylko kontrakty militarne (a ostatnio nawet żywnościowe – Syria będzie dostarczać do Rosji m.in. swoje jabłka), ale też Tartus jest jedyną rosyjską bazą wojskową na Bliskim Wschodzie. Putina i Asada ma łączyć też wspólne przekonanie, że Arabska Wiosna i jakiekolwiek rewolucje nie przynoszą niczego dobrego, a już na pewno spokoju. Asad ma być dla Putina odbiciem (oczywiście w mniejszej skali) samego siebie, a jego odejście złą wróżbą dla jego własnego losu. Dyktatorzy nie lubią patrzeć na upadek innych dyktatorów.

Jestem bardzo ciekawa, co wyjdzie z wietrzenia amerykańskiej strategii. Byłoby oczywiście lepiej, gdyby wyszło coś dobrego. Koniec wojny byłby czymś dobrym. Tyle że do takiego końca wciąż wydaje się bardzo daleko.