Ile razy można burzyć beduińską wioskę?

Al-Araqib legła w gruzach po raz 70. w ciągu czterech lat! Wioska leży zaledwie 8 km od Beerszewy, na pustyni Negew. Kilkadziesiąt, może z 50 chałup z blachy falistej, w tym meczet i „centrum edukacyjne”. Można rozwalić je w kilka godzin.

Scenariusz zwykle jest podobny. Przyjeżdża policja, nakazuje opuścić domy w ciągu 15 minut (można zabrać, co się da, ale ile się da zabrać w ciągu kwadransa). Potem do pracy przystępują buldożery. Rozrywają blaszane ściany, wywlekają wnętrzności, łamią wszystko, co stoi im na drodze. Często przyjeżdżają rano, kiedy mężczyźni są już w pracy, żeby uniknąć konfrontacji.W Al-Araqib mieszka jakieś 150 osób. Teraz pewnie znów odbudują chałupy i będą czekać na kolejną rozbiórkę, która nastąpi pewnie za kilka tygodni. Po raz 69. wioskę zburzono pod koniec maja. Było już ciepło, więc nie było dramatu. Koszmarnie było za 66. razem, w marcu. Było przeraźliwie zimno, lał potężny deszcz. Rozbiórka zaczęła się kwadrans po godzinie 6.

Duża część mieszkańców Al-Araqib ma izraelskie paszporty. Uważają, że ziemia należała do ich przodków jeszcze przed powstaniem państwa Izrael i oni nigdzie stąd nie pójdą. Izraelskie władze uważają, że takie wioski są nielegalne, nie mają więc prawa istnieć. Nie mają bieżącej wody, kanalizacji, brukowanych ulic, fontann, parków ani centrów handlowych – bo jak mają dostać zgodę na budowę, skoro są nielegalne? Klecą domy z czego się da, gdzie się da. Nie mieszczą się w żadnych planach zagospodarowania przestrzennego izraelskiej administracji. Beduinom wyznacza się miejsca, gdzie mogą się osiedlać, ale oni nie chcą mieszkać tam, gdzie wskaże im władza. Na pustyni żyją od setek lat i nie chcą inaczej. Na Negewie mieszka co najmniej ćwierć miliona Beduinów, takich nielegalnych osad jest tu co najmniej 40.

O jednej takiej wiosce powstał nawet niedawno film fabularny „Shariqia – wschodni wiatr”. Opowiada historię młodego chłopaka, który mieszka z bratem i bratową w skleconych z falistej blachy barakach, z oknem wyrżniętym w tej blasze jak w kartonie, oświetlonym lichym światłem z furczącego nieustannie generatora. Kamel pracuje na dworcu autobusowym jako ochroniarz. Może wchodzić na dworzec tylko bocznym wejściem, koledzy specjalnie za nim nie przepadają, zresztą tak samo jak jego rodzina. Jego każdy dzień jest taki sam: budzi się co rano bladym świtem, idzie do najbliższej drogi, by złapać autobus, który zawiezie go do pracy. Codzienną rutynę zaburza nakaz rozbiórki ich obejścia. Wiedzą, że to się może stać w każdej chwili. Kamel obmyśla plan, który ma zapobiec wykonaniu nakazu. Nie chcę spoilerować, film warto zobaczyć (poniżej trailer dla zainteresowanych). Pokazuje mniej więcej to, co mogło dziać się w Al-Araqib.


Po palestyńskiej stronie, na Zachodnim Brzegu, też są takie wioski. Palestyńczycy budują domostwa bez pozwolenia (te są w zasadzie nie do otrzymania), licząc się, że w każdej chwili może przyjść nakaz rozbiórki. Widziałam Beduinów w Dolnie Jordanu, którzy czekali na wyrok z drżącym sercem. Warunki, w jakich mieszkali, były straszne. W ich domach nie było dosłownie niczego poza posłaniem, kilkoma naczyniami i paroma sztukami odzieży. W jednym z namiotów dostrzegłam lodówkę. Zdziwiłam się nawet, pomyślałam, że może wioska korzysta z tej jednej chłodziarki. Kiedy właściciel domu otworzył tę lodówkę, okazało się, że służy mu jako… szafa. Zapomniałam, że prąd jest tutaj też na wagę złota, więc jak niby ta lodówka miała pracować?

Poniżej film z zeszłego roku, opowieść o Al-Araqib i o położonej na Zachodnim Brzegu na obszarze C, administrowanym przez władze izraelskie wiosce Susija.

Tymczasem pół miliona osadników na terenach palestyńskich ma się świetnie. Też nigdzie się nie wybierają. Przeciwnie, dochodzą kolejni. Izraelski rząd kilka dni temu ogłosił plany zbudowania kolejnych 3 tysięcy mieszkań osadników na Zachodnim Brzegu.