Izrael ma nowego prezydenta

Reuwen („Ruby”) Riwlin będzie nowym prezydentem Izraela. I powodem do bólu głowy premiera Benjamina Netanjahu.

Netanjahu starał się jak mógł, by storpedować kandydaturę Riwlina, chociaż jest to kolega partyjny z Likudu. Chciał przesunąć wybory choćby o pół roku, by kupić trochę czasu. Ostatecznie poparł Riwlina, ale przez mocno ściśnięte zęby. Izraelska prasa huczy od plotek, że panowie od dawna się nie znoszą.

Fot. Itzike, Wikipedia (CC by SA)

Ważniejsza jednak niż sentymenty jest władza, jaką ma prezydent w kontekście wyboru nowego premiera. Według obowiązujących przepisów prezydent wskazuje kandydata na premiera (spośród jednego ze 120 członków Knessetu). Netanjahu ma różne pomysły, by rozbroić tę minę (bo przecież hipotetycznie nowy prezydent może nie chcieć wskazać Bibi na kandydata na szefa rządu po kolejnych wyborach). Pojawiły się pomysły, ze zlikwidowaniem tego stanowiska włącznie. Na stole wciąż leży pomysł, by zmienić prawo tak, by prezydent musiał wskazać lidera zwycięskiego ugrupowania.

 

To była bardzo gorąca kampania, brudna i cierpka. Można powiedzieć: „klasyk”. Była „obyczajówka”, czyli wycofanie się z kandydowania Silwana Szaloma, ministra energetyki, któremu wyciągnięto, że w przeszłości molestował swoją pracownicę. Był skandal korupcyjny, gdy zaledwie trzy dni przed wyborami wycofał się jeden z faworytów Benjamin Ben-Eliezer (kandydat Partii Pracy), któremu wyciągnięto nie tylko przeszłość w kasynach, ale którego przesłuchano w sprawie wielomilionowych łapówek, jakie miał rzekomo brać (w ostatniej chwili Netanjahu próbował jeszcze wstrzymać wybory, ale nie uzyskał poparcia w Knessecie). No i sam Riwlin. Niedługo przed wyborami posłowie w swoich skrzynkach pocztowych znaleźli film, w którym występuje on jako jeden z „top macherów” (obok Olmerta, Kacawa i byłego ministra finansów Awrahama Hirszonsa). Co ciekawe, Benjamin Ben-Eliezer chciał nawet specjalnego śledztwa w tej sprawie, ale za chwilę on sam padł ofiarą skrupulatnego skaningu.

Wtorek w Knessecie też był gorący. Jeszcze rano wydawało się, że pierwszą rundę wygra Riwlin i była przewodnicząca parlamentu Dalia Icyk (która ma na koncie zresztą epizod pełnienia obowiązku prezydenta, kiedy z tego stanowiska odchodził Mosze Kacaw – w atmosferze głębokiego skandalu). Głosowanie było sensacją: pierwszą przeszli Riwlin i Meir Szeetrit z centrowo-lewicowej partii Ha-Tnua (44-31). Icyk dostała 28 głosów. Druga runda przyniosła 10 głosów przewagi dla Riwlina – 63 to 53 (trzy głosy były puste). Pozostała dwójka w zasadzie się nie liczyła: była sędzia Sądu Najwyższego Dalia Dorner (13 głosów) oraz chemik z nagrodą Nob Dan Szechtman (dostał jeden głos).

A więc Riwlin będzie 10. prezydentem Izraela. Co o nim wiemy? To doświadczony polityk, z 22-letnim stażem jako parlamentarzysta, były przewodniczący Knessetu (zresztą wysadzony z siodła przez Netanjahu), były minister. No i Sabra – urodzony w Izraelu. Ma 74 lata. Kiedy będzie kończyć kadencję, będzie miał 81 lat. W porównaniu z 90-latkiem Peresem nie robi to na nikim wrażenia.

Jakim będzie prezydentem, zobaczymy. Można się tylko domyślać, jakim nie będzie. Nie będzie wspierać procesu pokojowego nastawionego na powstanie dwóch państw (choć ma przynajmniej oficjalne poparcie gabinetu Netanjahu), nie będzie brylował na międzynarodowych salonach jak Peres (sam wspominał, że chce się zająć polityką krajową). Niezależnie od tego, jaki będzie, wiemy że nie będzie Szymonem Peresem. Takich ludzi już w polityce izraelskiej nie ma. To ostatni z „wielkich”. 65 lat w czynnej służbie politycznej robi wrażenie. Dwukrotnie premier, minister obrony i spraw zagranicznych plus kilka innych tek, jeden z architektów izraelskiego programu nuklearnego i jeden z tych, którzy mocno wspierali pierwsze izraelskie osadnictwo na palestyńskich ziemiach. Jego droga „od jastrzębia do gołębia” jest imponująca. Jej ukoronowaniem jest pokojowy Nobel i właśnie funkcja prezydenta, której przywrócił blask (po dwóch poprzednikach, którzy odchodzili z urzędu w wyniku skandali).

Riwlinowi – jak sam mówi – będzie ciężko, by wejść w buty Peresa. Życzenia powodzenia i szczęścia, jakie tuż po wyborze usłyszał od Peresa, na pewno bardzo mu się przydadzą.