M jak maraton

Po Bostonie żaden maraton nie będzie już taki sam. Samo słowo będzie przywoływać skojarzenia, jakich nie chcielibyśmy mieć w związku ze sportem.

Kiedy dowiedziałam się, że Izrael nie zgodził się na wyjazd 22 biegaczy z Gazy do Betlejem na Zachodnim Brzegu, gdzie 21 kwietnia ma odbyć się tam pierwszy w historii maraton spirala złych skojarzeń znowu się nakręciła, chociaż mogło być przecież inaczej.

W samej Strefie Gazy też miał być maraton, organizowany przez ONZ. Kiedy jednak okazało się, że Hamas nie godzi się, by wystartowały w nim kobiety, odwołał bieg. Można powiedzieć, że pech, że polityka, ale chyba ani jedno, ani drugie – to zwyczajna głupota. Taka sama jak w Arabii Saudyjskiej, w której nawet lekcje wf dla dziewczynek są problemem, bo takie nieprzyzwoite.

Plakat maratonu w Betlejem

Teraz Izrael nie godzi się na wyjazd sportowców. Nie godzi się, bo ruch na jedynym przejściu granicznym dla ruchu osobowego, czyli w Erez praktycznie zamarł. Wyjechać można w bardzo uzasadnionych przypadkach – najczęściej tym uzasadnieniem bywa choroba, która nie może być leczona w Gazie. Udział w maratonie też mogłoby być takim dobrym uzasadnieniem, zwłaszcza że sam bieg odbywa się pod hasłem „Prawo do przemieszania się” – na Zachodnim Brzegu to dziś jeden z bardziej newralgicznych problemów.

Mogło więc być symbolicznie, przełomowo, ale nie będzie. Szkoda