Izrael oddaje cios. Czy to koniec potyczki?

W Iranie, ale też w Syrii i Iraku było słychać eksplozje. Wniosek nasuwa się sam: odwet. Czy to kończy sprawę?

Odtrąbianie końca eskalacji na Bliskim Wschodzie jest przedwczesne. To, czego obawiamy się najbardziej, czyli ryzyko rozlewu konfliktu i otwartej wielkiej wojny w regionie, nie znika. To Bliski Wschód, zimna wojna od jednej iskry może stać się gorąca. Zwłaszcza gdy tych iskier tyle wokół…

Izrael (prawdopodobnie) odpowiedział na atak Iranu. Prawdopodobnie, bo politycy nabrali wody w usta, poza oczywiście niezawodnym Itamarem Ben Gewirem, który zasugerował, że reakcja była za słaba. Nie ma oficjalnych komentarzy, z kolei Iran twierdzi, że w zasadzie nic się nie stało. Owszem, obrona przeciwlotnicza zestrzeliła trzy drony, nie wyrządziły szkód. Telewizja w piątkowy poranek pokazuje normalnie toczące się życie w Isfahanie.

Isfahan nie jest przypadkowym miejscem: tu znajduje się baza wojskowa (i prawdopodobny cel ataku) i laboratorium programu nuklearnego. To jedno z największych miast w kraju (i stolica prowincji o tej samej nazwie). Izrael mógłby chcieć pokazać, że potrafi tu dosięgnąć. Trochę jak w sytuacji podwórkowej, gdy tłuką się hersztowie dwóch band: nie wejdziesz na mój teren, a właśnie, że wejdę, zobaczymy, kto pierwszy mrugnie… W końcu jeden decyduje się postawić stopę, żeby zostawić ślad „Byłem tu” niczym Tony Halik, ale na tyle delikatnie, żeby niczego nie zniszczyć i nie narazić się na frontalny atak odwetowy…

Tak można na razie czytać reakcje obu stron. Izrael milczy, Iran zapewnia, że nic się nie stało. Można mieć nadzieję, że to zakończy ten etap eskalacji. Oczywiście Iran może zdecydować się na odpowiedź, co jeszcze niedawno zapowiadał jego minister dyplomacji Hossein Amir-Abdollahian, stwierdzając, że jakiekolwiek militarne działanie spotka się z natychmiastową reakcją na maksymalnym poziomie. Pytanie, jak ten incydent Iran zinterpretuje. Zarówno atak Iranu (spektakularny, ale nie wyrządził zasadniczych szkód), jak i odpowiedź Izraela wskazuje, że żadnej ze stron nie zależy na eskalacji.

Oddzielną kwestią jest atak na bazę radarową na południu Syrii, to też może zostać uznane za atak na terytorium tego kraju (ale Izrael dokonał ostatnio setek, jeśli nie tysięcy takich ataków). I znowu: wszystko zależy od interpretacji i komentarzy w Damaszku. Nic nie wskazuje, żeby wyczerpana latami wojny Syria była gotowa na kolejny otwarty konflikt.

Wygląda na to, że wszystko zmierza w kierunku deeskalacji. Z zastrzeżeniem, że to wciąż Bliski Wschód. A tu zdarzyć może się wszystko. Zwłaszcza między tak zaciekłymi wrogami jak Izrael i Iran.