Purimszpil na Kapitolu

Miejsca na galerii dla widowni i zwolnione przez deputowanych, którzy nie zamierzają wysłuchiwać przemówienia Netanjahu ws. Iranu, rozchodzą się jak ciepłe placki ziemniaczane – żartuje się w Waszyngtonie. Może o tej porze właściwsze byłoby porównanie z „uszami Hamana”, bo za chwilę Purim, a nie Chanuka. Jedno jest pewne: zaledwie na godziny przed przemówieniem premiera Izraela przed połączonymi izbami amerykańskiego Kongresu niewielu jest do śmiechu.

Uszy Hamana, czyli tradycyjne ciastka na święto Purim. Fot. Joshua Bousel, Flickr CC by 2.0.

Uszy Hamana, czyli tradycyjne ciastka na święto Purim. Fot. Joshua Bousel, Flickr CC by 2.0.

Dziś finał trwającej od wielu tygodni kampanii przede wszystkim w Izraelu, która sprowadzała się do jednego: Czy premier Netanjahu powinien wystąpić przed Kongresem? W Izraelu nie ma chyba nikogo, kto na tak postawione pytanie odpowiedziałby zachowawczo: „Nie wiem”.

Zwłaszcza teraz, kiedy emocje izraelskiej kampanii wyborczej rozpalone są niemal do czerwoności, kiedy w sondażach Netanjahu i jego główny rywal – Izaak Herzog – właściwie remisują. Wystąpienie Netanjahu, odrzuciwszy wszelkie racje geopolityczne, może przełożyć się na konkretne wyniki wyborcze, bo o to teraz gra urzędujący premier.

Nie dziwią więc głosy ze strony Herzoga, Shelly Jakimowicz, Jaira Lapida czy Cipi Livni, którzy od tygodni zniechęcali Netanjahu do podróży na Kapitol. Herzog podobnie jak Netanjahu uważa, że celem powinno być powstrzymanie Iranu przed możliwością wyprodukowania broni atomowej, chce jednak, by odbywało się to innymi metodami, czyli twardym dialogiem i negocjacjami, a nie przemówieniami, które rujnują relacje z Białym Domem. Przy czym nie jest wcale pewne, że troska o te relacje nie byłaby tak silna, gdyby nie to, że wszyscy startują w tych samych wyborach. Trzymając się purimowej symboliki – ot wspólna maskarada, w której każdy może być Esterą i w której wszyscy zakołaczemy ra’aszanem, gdy usłyszymy: Haman/Iran.

Premier Netanjahu wystąpi w Kongresie na zaproszenie spikera Izby Reprezentantów Johna Boehnera. Fot. Peter Stevens, Flickr CC by 2.0.

Premier Netanjahu wystąpi w Kongresie na zaproszenie spikera Izby Reprezentantów Johna Boehnera. Fot. Peter Stevens, Flickr CC by 2.0.

Przed kilkoma dniami najgłośniejsze „nie” wybrzmiało ze strony ponad 180 byłych szefów służb, którzy na zwołanej konferencji prasowej podkreślali, że premier Netanjahu powinien wycofać się, dopóki nie jest za późno. Ich zdaniem nie można dłużej ukrywać rozłamu z Amerykanami, bo Iran nie zaprzestanie prac nad wzbogacaniem uranu, a koszty pogorszenia stosunków z USA może być kosztowniejsze, co widzą światowi liderzy, Izraelczycy i sam Iran. Jeden z izraelskich emerytowanych generałów, były dowódca samego Netajahu, którego uczył nawigować, stwierdził nawet, że tym razem premier nawiguje źle: „Cel jest w Teheranie, nie w Waszyngtonie”.

Według prominentnych oficerów izraelskich służb liderzy powinni rozmawiać w zaciszach gabinetów, a nie publicznie. „Zamiast działać ręka w rękę z Obamą, próbuje się mu wsadzić palec w oko” – mówili obrazowo. Takie zachowanie ma zranić nie tylko prezydenta USA, ale także tych Amerykanów, którzy popierają Izrael, ale są przede wszystkim Amerykanami. Co więcej, gdy świat przekona się, że Iran wystrychnął go na dudka, Izrael będzie potrzebować Amerykanów. Przemówienie Netanjahu osłabia relacje z Ameryką, które trudno będzie odbudować.

Reakcja Likudu była natychmiastowa i ostra: To odkurzona wersja niektórych generałów – lewicowców, którzy obiecali pokój w Oslo, poparli rozdział państw, wsparli „Inicjatywę Arabskiego Pokoju”, która opierała się na podziale Jerozolimy i wspierała wycofanie z Judei, Samarii, Wzgórz Golan. Oskarżono ich także o bycie wysłannikami Lewicy, której kampania jest finansowana przez miliony dolarów płynące z zagranicznej lewicy do Izraela.

Tymczasem wielu Izraelczyków widzi w Netanjahu męża opatrznościowego. Kiedy na dzień przed wyjazdem Netanjahu idzie pod Ścianę Płaczu i mówi, że jego celem jako premiera jest troska o bezpieczeństwo Izraela, mówi przecież w imieniu ich wszystkich Izraelczyków.

W izraelskiej prasie nie brak opinii, że to nie tylko powinność, ale wręcz obowiązek premiera (bo jeśli nie on, to kto), by ostrzegać, przypominać, lobbować w sprawie zatrzymania irańskiego planu nuklearnego. Pogorszenie stosunków z Ameryką? Spokojnie, wrócą do normy, jak to już kilkanaście razy w przeszłości bywało. Bojkot części kongresmenów wystąpienia Netanjahu? Przecież i tak nie uronią ani słowa premiera, które będzie transmitowane. Nawet Liberman, choć przez zęby, uważa, że kiedy premier wsiada na pokład samolotu lecącego do USA, wszyscy powinni go wspierać – bez względu na polityczne animozje.

W końcu chodzi o to, by Netanjahu niczym Estera uratował wszystkich Żydów przed paskudnym Hamanem. A przynajmniej o to, byśmy dobrze się bawili podczas tegorocznego Purimszpilu.

Polecam Państwu ciekawy tekst Łukasza Wójcika na temat relacji Ameryki z Izraelem.