Kiedy skończy się wojna w Gazie? Egipt kładzie na stole plan, są jednak pewne „ale”
Egipski plan zakłada oddanie kontroli nad Gazą Autonomii Palestyńskiej. I tu zaczynają się schody.
Wstępny plan przygotowany przez Egipt w porozumieniu z Katarem zakłada 14-dniowe zawieszenie broni i stopniowe uwalnianie zakładników, ok. 40-50 w zamian za 120-150 palestyńskich więźniów. Jeden za trzech, tak jak do tej pory (wcześniej pojawiały się informacje, że stosunek ten wzrósł i wynosił jeden do dziesięciu). W ciągu tych dwóch tygodni byłyby prowadzone intensywne negocjacje, które miałyby doprowadzić do zakończenia wojny i powołania w Strefie Gazy rządu ekspertów. Hamas i Islamski Dżihad mówią „nie”, jeśli chodzi o oddanie kontroli nad Gazą. Agencja Reuters podała dziś, że żadna z tych organizacji nie zgodziła się na ten manewr nawet w zamian za gwarancje bezpieczeństwa dla swoich członków.
Kwestia uwalniania zakładników na ten moment jest dość skomplikowana. Hamas nie chce słyszeć o wypuszczeniu kogokolwiek, jeśli Izrael nie zaprzestanie ofensywy. W dodatku Islamski Dżihad, który osobno prowadzi własne negocjacje i przetrzymuje część ze 129 zakładników, chce, by porozumienie zakładało uwolnienie w zamian wszystkich palestyńskich więźniów. Byłoby to z grubsza zgodne z tym, co od początku wieścił Hamas – porwani są kartą przetargową.
Na to na razie się nie zanosi. Netanjahu wydaje się odporny na presję rodzin zakładników i protestujących w Tel Awiwie. Prowadzi wojnę uparcie i zacięciem, a co więcej, obwieścił publicznie, że konflikt jest daleki od zażegnania. Jego zdaniem do uwolnienia zakładników potrzebna jest presja polityczna, operacyjna i militarna. Jak twierdzi, nie dałoby się uwolnić ponad setki zakładników bez presji militarnej, dlatego Izrael nadal będzie walczyć.
To też może być oczywiście element gry, bo słowa premiera docierają do uszu Hamasu i mają odnieść pewien skutek. Na razie rzeczywiście nie widać końca wojny. Armia Izraela twierdzi, że przejęła już praktycznie kontrolę nad północną częścią Gazy i zlikwidowała połowę z 24 palestyńskich batalionów zbrojnych (ich siłę przed wojną szacowano na ok. 30 tys. walczących). Pozostaje druga połowa, ale tu walka będzie jeszcze trudniejsza. Na północy Izrael operował z pełną mocą, nakazując ludności cywilnej opuszczenie domów. Teraz w Strefie Gazy jest 1,7 mln wewnętrznie przesiedlonych i praktycznie nie mają już dokąd uciec. Prowadzenie wojny tymi samymi metodami na południu nie wchodzi w grę. Trwa więc wyścig z czasem.
W przyszłym tygodniu na Bliskim Wschodzie znów będzie amerykański sekretarz stanu Antony Blinken. W tej chwili Amerykanie dość mocno włączają się do planu na „dzień po”. Izrael nie mówi już tak stanowczego „nie”, jeśli chodzi o oddanie kontroli cywilnej nad Gazą w ręce Autonomii Palestyńskiej, ale też do tej pory nie położono na stole planu, jak miałoby to wyglądać. Jedno jest pewne: póki wojna trwa, trwa i Netanjahu. Jego poprzednik Jair Lapid przyznał, że gdyby atak 7 października zdarzył się w czasie jego rządów, podałby się do dymisji. Ale ani Lapid nie jest Netanjahu, ani Netanjahu nie jest Lapidem.