Krew na białej fladze
Wyszły na jaw kolejne drastyczne szczegóły dotyczące zabitych przez IDF trzech izraelskich zakładników w Gazie.
Szef sztabu IDF gen. Herzi Halevi zaszokował opinię publiczną na całym świecie: zabici zrobili wszystko, co mogli, żeby wojsko nie wzięło ich za terrorystów. Nie mieli na sobie koszulek, by udowodnić, że nie mają broni, co więcej, trzymali w rękach kawałek białej tkaniny, co jest uniwersalnym sygnałem poddania się i pokojowych zamiarów. „Strzelanie do zakładników odbyło się wbrew przepisom. Zabrania się strzelania do tych, którzy wywieszają białą flagę i proszą o poddanie się. Ale strzelanina została przeprowadzona podczas walki i pod presją” – wyjaśnił generał.
Nieuzbrojeni, z białą flagą – nawet jeśli nie byliby to Izraelczycy, żołnierze nie mieli prawa strzelać. Izrael na pewno poniesie straty wizerunkowe w związku z tą tragedią. Jedyne, co jakoś pozytywne w tej historii, to że wojsko samo ujawniło jej okoliczności (oczywiście nie zamyka to pytań o to, jak doszło do tak tragicznej pomyłki).
Nie chciałabym być w skórze Haleviego. Generał wziął na siebie pełną odpowiedzialność za sytuację, ale to nie zmienia tego, co się stało. Być może ułamek sekundy przesądził o błędzie, który kosztował życie trzech zakładników: Jotama Haima, Alona Shamriza i Samara Talalki. Gen. Halevi zdaje sobie pewnie sprawę, że w ostatnich tygodniach musieli przejść piekło. Świadomość, że spotkanie z żołnierzami mogło przynieść im wybawienie, a skończyło się śmiercią, będzie bolesnym brzemieniem.
Izraelska armia musi wyciągnąć wnioski z tej lekcji, Izraelczykom nie wystarczą tłumaczenia, że żołnierze często napotykają terrorystów w cywilnych ubraniach i brak czujności może ich wiele kosztować. W Strefie Gazy według szacunków jest jeszcze 129 zakładników, nie ustaje presja – nie tylko ze strony rodzin – żeby ich uwolnić. Ludzie oczekują, że rząd zrobi wszystko, żądają nowej umowy. Dziś protestowali pod Kirją, kompleksem wojskowym w Tel Awiwie, krzyczeli: „Hańba!”. Hamas już przezornie ostrzegł, że nowy deal będzie możliwy wyłącznie wówczas, gdy ustanie izraelska ofensywa. Tymczasem premier Netanjahu zdaje się wierzyć wyłącznie w presję militarną.
W pewnym sensie można uznać, że los zakładników jest sprawą żołnierzy, odpowiedzialność za wczorajszą tragedię wzięło na siebie wojsko i minister obrony Joaw Gallant, sam Netanjahu w piersi w tej sprawie się nie bije. Ale i on będzie rozliczany z każdej decyzji, jaką podjął (bądź nie) na rzecz uwolnienia zakładników.
Zdaje sobie sprawę też z ogromnej presji. Netanjahu wie, że zapewne wkrótce stanie przed państwową komisją wyjaśniającą okoliczności wojny. Golda Meir, choć komisja Agranata nie uznała jej winy w związku z wybuchem wojny Jom Kippur, zaledwie dziesięć dni po publikacji raportu komisji podała się do dymisji. Jest w tej sprawie jeszcze osobisty element, o którym się nie mówi, ale o którym premier pamięta. Otóż jego brat Joni był jedynym izraelskim żołnierzem, który zginął podczas słynnej operacji odbijania zakładników samolotu na lotnisku w Entebbe w 1976 r. Dla Beniamina Joni jest bohaterem, a tamta operacja sił specjalnych przeszła do historii. Joni był dowódcą jednostki Sajeret Matkal, która odbiła ponad 100 zakładników. Bibi zapewne czuje i ten ciężar. Dziś to on jest dowódcą i to on musi podejmować najtrudniejsze decyzje, nawet jeśli nie znajduje się na polu walki, ale w zaciszu gabinetu.