Izrael szuka jedności w chwili najcięższej próby

Izrael tworzy wąski gabinet wojenny, do którego dołącza lider opozycji. Ale to jeszcze nie oznacza jedności, której tak bardzo dziś potrzebuje.

W czwartym dniu wojny z Hamasem, który brutalnie zaatakował Izrael, premier Beniamin Netanjahu i lider Partii Narodowej Beni Ganc ogłosili porozumienie w sprawie powołania nadzwyczajnego rządu na czas wojny.

Jeszcze pięć dni temu taka perspektywa byłaby nie do pomyślenia. Najbardziej prawicowy rząd w dziejach Izraela był targany sporami i kryzysem, który sam wywołał, forsując reformę sądownictwa. O jedności w polityce czy na ulicach nie było mowy. Sobota zmieniła wszystko lub prawie wszystko. Izrael po raz pierwszy w swojej historii został tak brutalnie zaatakowany. Bilans ofiar przekroczył 1200 osób, chyba więcej niż obie intifady razem wzięte. Bestialstwo zamachowców, którzy mordowali z zimną krwią całe rodziny, w tym maleńkie dzieci, młodzież bawiącą się na festiwalu muzycznym, starców i przypadkowych ludzi, także obywateli innych państw, było szokiem. Do tego terroryści porwali ok. 150 osób, które zabrali do Gazy. Izrael pewnie jeszcze długo, a może nigdy nie otrząśnie się z tej traumy.

To sytuacja nadzwyczajna, więc nie da się zastosować zwyczajnych rozwiązań. Izraelczycy mają poczucie, że państwo zawiodło ich w chwili, gdy najbardziej go potrzebowali, czekając długie godziny na pomoc. Dziś muszą odzyskać wiarę w to, że ich przywódcy kontrolują sytuację i zapewnią im bezpieczeństwo. W zasadzie mówiło się już od soboty, że powstanie rząd jedności, ale z tą jednością różnie bywało. Rozmowy w ocenie wielu Izraelczyków i tak trwały za długo (Menachem Begin wszedł do rządu jedności narodowej, gdy tylko wybuchła wojna sześciodniowa).

Jair Lapid zaproponował wprawdzie utworzenie takiego gabinetu i wejście do niego, jednak pod warunkiem, że dwaj skrajni politycy, czyli Becalel Smotrich i Itamar Ben Gvir, zostaną wykluczeni. Netanjahu wybrał inne rozwiązanie. Nie spełnił warunku Lapida, ale Smotricha i Ben Gvira i tak ominął slalomem, zgadzając się na żądanie Ganca, by powstał prostu wąski gabinet wojenny, w którym ze względu na tę wąskość (nie)przypadkowo miejsca dla wszystkich nie wystarczy.

Na razie będzie w nim więc i Netanjahu, i Ganc (były minister obrony i szef sztabu izraelskiej armii), minister obrony Joaw Gallant i dwaj obserwatorzy: deputowany Jedności Narodowej Gadi Eisenkot (też były szef sztabu) i minister spraw strategicznych Ron Dremer. Nieobecność Gvira jest bardziej niż wymowna – wszak to minister bezpieczeństwa narodowego. Być może Netanjahu w końcu pojął, że minister, który chce zapewnić bezpieczeństwo Izraelczykom, dając im 4 tys. karabinów do ręki i obiecując 10 tys. kolejnych, nie jest niezbędny w tym gronie. Dodatkowo do tradycyjnego gabinetu bezpieczeństwa (w szerszym gronie) dołączy pięciu członków partii Ganca (w tym on sam, wspomniany Eisenkot, Gideon Sa’ar, Chili Tropper i Jifat Sasha-Biton). Na czas wojny w Knesecie nie będą uchwalane żadne ustawy z nią niezwiązane, przedłużono też kadencję szefa Banku Izraela Amira Jarona.

Lapid teoretycznie drzwi do tego gabinetu ma otwarte, ale rozmowy się nie toczą, z kolei Awigdor Liberman, szef partii Nasz Dom Izrael, podkreśla, że do rządu nie dołączy, chyba że zapewni, że całkowicie zniszczy Hamas.

I Ganc, i Lapid jeszcze przed wyborami zarzekali się, że z Netanjahu żadnej koalicji nie utworzą, ale okoliczności się zmieniły. Netanjahu jedności (albo pozorów jedności) potrzebuje dziś jak powietrza i kraju, dla uspokojenia obywateli, i na zewnątrz, do stworzenia siły (albo jej pozorów). Bez względu na to, ile rzeczywistej jedności i siły ten rząd przejawia, wszyscy zdają sobie sprawę z naczelnej zasady, która przyświeca Izraelowi: nie można przegrać ani jednej wojny, bo to by oznaczało koniec państwa. Ta wojna też toczy się o wszystko. Dopiero potem przyjdzie czas rozliczeń. Wojna Jom Kippur, choć wcale nie przegrana, kosztowała dymisję premier Gołdę Meir i jej ministra obrony Mosze Dajana (kapelusze dowódców i szefów służb poleciały wcześniej). Jak będzie teraz i czy Netanjahu się obroni, dziś trudno przesądzić. Jedno jest pewne: tej wojny przegrać nie może.