Asad wraca na salony

Gdzie jest miejsce dla dyktatorów, którzy utopili swój kraj we krwi własnych obywateli? Na prestiżowych szczytach międzynarodowych, rzecz jasna.

Baszar Asad był nadzieją dla Syryjczyków. Oczywiście nie został wyłoniony w demokratycznych wyborach, jest prezydentem z rodzinno-politycznego układu, został nim w 2000 r., po śmierci swego ojca Hafeza, założyciela dynastii. I wiele wskazuje, że tak pozostanie – jeśli nie zmieni się układ sił w państwie, Baszara w przyszłości zastąpi któreś z jego trojga dzieci.

Baszar nie był pierwszym wyborem – Hafez chciał, by jego następcą został starszy syn Bassel, ale zginął w wypadku samochodowym w 1994 r. Baszar nie spełniał nawet konstytucyjnego wymogu minimum 40 lat, jakie musi ukończyć kandydat na prezydenta. By umożliwić mu przejęcie władzy, parlament naprędce zmienił przepisy i obniżył wymagany wiek do 34 lat. Dokładnie tyle miał Baszar. Wysunięty przez parlament jako kandydat, zatwierdzony w referendum (prawie 98 proc. poparcia!), może uważać się za prezydenta wybranego przez naród – ale to dyskusyjna sprawa. W Syrii jak w peerelowskiej Polsce – na wybory iść trzeba i zagłosować jak trzeba.

Tak ułożono system wzajemnych zależności – kluczową rolę odgrywają alawici, z których wywodzi się rodzina Asadów, muchabarat (służby specjalne) i powszechna korupcja. Baszar ten złożony układ wzmocnił i zakonserwował, choć z początku był nadzieją dla Syryjczyków, którzy w wykształconym na Zachodzie lekarzu widzieli powiew świeżości i szansę na rozwój. Wizerunek młodego prezydenta uzupełniała pierwsza dama, urodzona w Londynie w zamożnej sunnickiej rodzinie syryjskich imigrantów. Asma też była świetnie wykształcona, robiła karierę w bankowości i od lat jest ważną podporą interesów Asadów. Po objęciu fotela prezydenta w 2000 r. Asad rzeczywiście próbował pchnąć Syrię na bardziej nowoczesne tory – wprowadził kraj w erę internetu, telefonii komórkowej i systemu bankowego, ale największymi beneficjentami reform byli ci co zwykle: rodzina panująca, jej odnogi i powiązani z aparatem władzy wysoko postawieni działacze partii Baas.

Gdy w 2011 r. wybuchła syryjska rewolta, Asad wszelkimi sposobami (przy czynnym udziale Iranu i Rosji) próbował ratować system, który go stworzył. Wojna domowa, w którą zaangażowały się pośrednio inne państwa regionu, ale też świata (w ramach walki z Państwem Islamskim), pochłonęła życie setek tysięcy ludzi, zmuszając miliony do opuszczenia domów. Skala cierpienia jest wręcz niewyobrażalna. Ale objęta sankcjami Syria i prezydent, przed którym zamknęły się drzwi na zachodnie salony, powoli wracają do business as usual.

Kilka tygodni temu Syrię przywrócono w prawach członka Ligi Państw Arabskich, a dziś Baszar Asad będzie uczestniczył w szczycie Ligii w saudyjskiej Dżeddzie. Na razie to grono państw arabskich, ale to nie koniec rozcieńczania wizerunku zbrodniarza – Zjednoczone Emiraty Arabskie zaprosiły Asada na szczyt klimatyczny COP 28 w Dubaju w listopadzie. Grają na nosie Zachodowi, który Asada chciałby trzymać na dystans. Stawia to też w kłopotliwym położeniu polityków, którzy chcieliby w Dubaju być – czy wypada pokazać się w tym samym miejscu (a więc i na zdjęciu) z przywódcą oskarżanym o użycie broni chemicznej i inne zbrodnie przeciwko własnemu narodowi? Na razie największymi orędownikami przywrócenia Asada na salony wydają się Emiraty i Arabia Saudyjska, dla których zniesienie izolacji Syrii oznacza podcięcie wpływów Iranu. Ale wymowa jest jednoznaczna – w imię interesów można wybaczyć każdą zbrodnię.

Na razie mówimy o krajach, dla których demokracja w stylu zachodnim jest pojęciem obcym, a nawet wrogim, pytanie więc, jak zachowa się Zachód. W amerykańskim Kongresie złożono ustawę, która pod groźbą kar zabrania udzielania wsparcia syryjskiemu reżimowi i jego poplecznikom, uniemożliwia też rządowi USA uznania rządu Asada. Zachód upiera się, że syryjski klincz można rozwiązać pokojowo, przeprowadzając tutaj wolne wybory. Ale skoro przez 13 lat Asad nie dał sobie odebrać władzy, to dlaczego miałby się zgodzić teraz?

Kiedy mówi się A, trzeba powiedzieć B. Trzeba by odpowiedzieć sobie na pytanie, jak Zachód potraktuje kraje, które nie widzą przeszkód, by robić interesy z Asadem. Niewykluczone, że będziemy świadkami jakiegoś dyplomatycznego szpagatu. Jak to ze szpagatami bywa – łatwo zrobić sobie krzywdę.

PS Niespodziewaną wizytę w Arabii Saudyjskiej składa dziś Wołodymyr Zełenski, którego spodziewano się raczej na szczycie G7 w Japonii, gdzie będzie mowa o Ukrainie. Ciekawe, że wybrał forum przywódców utrzymujących ciepłe relacje z Putinem, tu na pewno nie ma przypadku. Saudowie już wcześniej podjęli się roli mediatorów z Kremlem w sprawie wymiany jeńców – to mogłoby wyjaśniać dzisiejszą wizytę.