Bye, bye Bibi?
O północy Beniaminowi Netanjahu skończył się czas na zebranie większości, która poparłaby jego rząd. Czy ma już pakować manatki z siedziby przy ul. Balfour?
Wtorek był dla niego ważny i symboliczny. Po pierwsze, w toczącym się przeciw niemu procesie o korupcję i nadużycie zaufania w tzw. sprawie 4000 zeznawał były szef portalu Walla, który go obciążył. Ilan Jeszua przyznał, że premier wpływał na publikowane treści. Redaktorzy musieli m.in. skasować historie żołnierzy poległych w wojnie ze Strefą Gazy w 2014 r., bo Netanjahu się nie spodobały. Jeszua to kluczowy świadek; Netanjahu jest oskarżony o to, że jako premier i minister komunikacji w latach 2014-17 odwdzięczał się za pochlebne artykuły o nim i jego rodzinie na portalu należącym do firmy Bezeq (kontrolowanej przez Szaula Elovicza). Jeszua mówił o „bizantyjskim dworze”.
Kilkanaście godzin wcześniej ujawniono nagrania z Ayelet Szaked, ministrą w rządach Netanjahu i aktualnie bliską współpracownicą jednego z jego zaciekłych rywali Naftalego Bennetta. O premierze i jego żonie Sarze mówi, że są „żądnymi władzy dyktatorami” i „tyranami”. Nie poprawiło to zapewne atmosfery rozmów ostatniej szansy z formacją Jamina, na czele której Bennett stoi.
O północy minęło 28 dni, jakie Bibi dostał na stworzenie większości. Nie udało się pogodzić ognia z wodą, czyli przekonać skrajnie nacjonalistycznej i homofobicznej partii Religijny Syjonizm, by dołączyła do jego bloku. Na ostatniej prostej nie poparł go też Bennett, zastrzegając, że zrobi to, jeśli będzie gwarancja większości (chodziło zapewne o to, by wzmocnić własne szanse na premierostwo).
Teraz piłka znowu jest w rękach prezydenta Riwlina. Opcje ma dwie: albo wskaże kolejnego kandydata na premiera, albo przekaże to zadanie Knesetowi, który dostanie 21 dni na wyłonienie rządu (jeśli się nie uda, parlament zostanie rozwiązany, a Izraelczycy kolejny raz pójdą do urn). Prezydent najpewniej sam ogłosi nazwisko. Media wieszczą, że będzie to Ja’ir Lapid, lider Jesz Atid (Jest Przyszłość). Co nie oznacza, że zostanie premierem albo że uda się uniknąć przedterminowych wyborów. Jakie są więc możliwe scenariusze?
Jeśli Riwlin wskaże Lapida (szanse wzrosły, gdy Gideon Sa’ar, lider Nowej Nadziei, ogłosił, że go poprze), ten będzie miał 21 dni na zdobycie większości. W kwietniowej rundzie rozmów Netanjahu otrzymał 52 głosy (większość to minimum 61), Lapid 45. Teraz z sześcioma mandatami Sa’ara wyjściowa pozycja lidera Jesz Atid to 51 (w tym głosy Niebiesko-Białych Ganca, Partii Pracy, Merecu i Naszego Domu Izrael Libermana), czyli wciąż o dziesięć za mało. Mógłby wesprzeć go Bennett, ale nie wiadomo, czy wciąż panuje nad swoją siedmioosobową frakcją (posłuszeństwo wypowiada mu publicznie już jeden członek Jaminy, a dwaj inni ponoć się ku temu skłaniają). Lapid zgodził się na rotacyjną funkcję premiera i oddał Bennettowi pierwszeństwo. Ale plan wisi na włosku, poza tym wciąż brakuje co najmniej trzech głosów. Blok Zmiany, jak się nazywa koalicję anty-Netanjahu, potrzebuje partii arabskiej.
I tu zaczynają się schody. Jak pogodzić lewicę, centrum, prawicę i partię, która ma powiązania z Bractwem Muzułmańskim? Bibiemu nie udała się podobna sztuka: Bennett nie chciał koalicji z Ra’am, jest skrajnym nacjonalistą, zwolennikiem rozbudowy osiedli i ich aneksji, przeciwnikiem państwa palestyńskiego. Z drugiej strony to pragmatyk, co może być łatwiejsze niż w przypadku Bezalela Smotricza z Religijnego Syjonizmu, dla którego Abbas Mansur jest nie do przyjęcia, a członków jego partii uważa za zwolenników terroryzmu.
Dopóki Kneset nie wyłoni rządu, premierem nadal jest Netanjahu, nawet do nowych wyborów. Układanka jest skomplikowana, a sukces bloku anty-Netanjahu niepewny, więc Bibi chwilowo może spać spokojnie. Nieraz dowiódł, że niełatwo wysadzić go z siodła, nawet jeśli jest już blisko. Jakby nie patrzeć, jest królem izraelskiego rodeo i do tej pory nie znalazł się nikt, kto zdołałby go zdetronizować.