Tragedia na górze Meron

Miało być święto radości, skończyło się wielką narodową tragedią. Zginęły 44 osoby, ponad 150 zostało rannych.

W czwartek wieczorem w okolicy grobu słynnego Szymona bar Jochaja stawiło się ok. 100 tys. ultraortodoksyjnych Żydów, żeby świętować Lag BaOmer. W piątek rano miało dołączyć jeszcze 100 tys. – to największe zgromadzenie w kraju od początku pandemii. Apele ministerstwa zdrowia, by się tłumnie nie zbierać, bo może to wywołać kolejną falę zakażeń, nie przyniosły efektu. A świętowanie przerwała tragedia: według policji podczas koncertu doszło do efektu domina, ludzie wyżej ześlizgiwali się na tych znajdujących się niżej, tratując się wzajemnie. Wśród ofiar są dzieci. Izrael jest w szoku, bo to jedna z największych tragedii z czasów pokoju.

Zdjęcia są porażające: zarówno tłumów (właśnie tłok miał się przyczynić do tragedii), jak i ofiar pod srebrnymi foliami. W pierwszych relacjach mowa o dzieciach odłączonych od rodziców i poszukiwaniach ich opiekunów.

Jak do tego doszło i dlaczego na tej górze?

Tradycyjnie na górę Meron w północnej Galilei ściągają tysiące, jeśli nie setki tysięcy Żydów z całego świata. To ważne miejsce i ważny dzień zwłaszcza dla chasydów, tu ma być pochowany jeden z ich najwybitniejszych rabinów. Bar Jochaj, czyli Raszbi, uważany jest za autora księgi Zohar, najważniejszego tekstu mistyki i kabały. Rabin miał objawić tajemnice w dniu swojej śmierci. Dlatego dzień Jom Hillula jest tak ważny i to wtedy obchodzi się Lag BaOmer. Zgodnie z tradycją to bardzo radosne święto: z tańcami, pieśniami, ucztą, płonącymi ogniskami. Przerywa się w tym czasie żałobę. Na górze odbywają się też postrzyżyny trzyletnich chłopców (albo w innych miejscach, jeśli nie można być na miejscu), pary zaręczają się lub organizują śluby. Święto radości, po prostu.

Omer to po prostu czas – dokładnie 49 dni dzielące święta Pesach i Szawuot. 33. dnia liczenia omeru wypada Lag BaOmer. Tego dnia zmarł Szymon Bar Jochaj, ale i miała ustąpić zaraza, która doprowadziła do śmierci 24 tys. uczniów słynnego rabina Akiby (Bar Jochaj był jednym z jego wychowanków).

Tegoroczna tragedia w symboliczny sposób znów naznaczy to miejsce. Jeszcze za wcześnie na wnioski i szukanie winnych. Można już jednak powiedzieć, że nie powinno się tam znaleźć tyle osób, zwłaszcza gdy dynamiczne świętowanie, tańce i podskoki mogą skończyć się tak strasznie. Tu się jednak objawił wrodzony problem Izraela: władze nie były w stanie ogłosić obostrzeń, bo los premiera Netanjahu w dużej mierze zależy od partii religijnych w Knesecie. Woli więc z nimi nie zadzierać. Jakieś próby zapanowania nad sytuacją podjęła policja, ale 5 tys. funkcjonariuszy nie zdołało sprawdzić, czy uczestnicy mają zielone przepustki albo zaświadczenia o przebytym zakażeniu. Policja usiłowała też jakoś ograniczać liczbę osób wizytujących grób Bar Jochaja. Ale została obrzucona wyzwiskami.