Wybory w Izraelu. Impas

„Jedyna demokracja” na Bliskim Wschodzie ma problemy z wyłonieniem rządu.

Jeśli wczoraj Beniamin Netanjahu cierpiał na ból głowy z powodu niezbyt korzystnych projekcji wyborczych, to dziś jego stan tylko się pogłębił. Centralna Komisja Wyborcza ogłosiła wyniki i są dalece niesatysfakcjonujące dla premiera, ale i mało obiecujące dla tzw. drugiej strony.

Blok popierający Netanjahu zebrał 52 mandaty, przeciwnicy mają ich pięć więcej. Niewiele z tego wynika, bo do rządzenia potrzeba co najmniej 61 mandatów (czyli większości w 120-osobowym Knesecie). I tu zaczynają się schody. Jakieś rezerwy są w dwóch ugrupowaniach: Jamina Naftalego Bennetta (siedem mandatów) i w arabskiej partii Ra’am (cztery). Dokładne wyniki wyglądają tak: Likud 30, Jesz Atid 17, Szas 9, Niebiesko-Biali 8, Jamina 7, Praca 7, Zjednoczony Judaizm Tory 7, Nasz Dom Izrael 7, Zjednoczona Lista 6, Religijny Syjonizm 6, Nowa Nadzieja 6, Merec 6, Ra’am 4.

Netanjahu, nawet gdyby przełknął niechęć do Bennetta i próbował się z nim porozumieć, bez Ra’am nie ma szans na kolejną kadencję w fotelu premiera. Problem w tym, że dla wielu składników jego sałatki/koalicji ugrupowanie Mansura Abbasa jest po prostu nie do przyjęcia.

W tym samym kłopocie jest opozycja spod gwiazdy Jaira Lapida. Któraś z partii arabskich – czy to Ra’am, czy Zjednoczona Lista – musiałaby poprzeć obóz anty-Bibi. Mało to wszystko prawdopodobne.

Oczywiście wielokrotnie się przekonaliśmy, że Netanjahu, którego dni były nieraz dokładnie policzone, odradzał się jak Feniks z popiołów. Arytmetyka jest jednak spójna. Na razie nie wygląda na to, by wyłonił się z tego stabilny rząd, wizja piątych wyborów w ciągu dwóch i pół roku pozostaje realna. Chyba że znów stanie się cud i Bibi zawiąże pakt nawet z diabłem. Wielu się zastanawia, kto tym diabłem teraz jest…

Przed nami wiele tygodni wojny podjazdowej, kto kogo. Bibi czy może Lapid zbuduje koalicję? Chwilowo niewiele z tego wynika. Dowiedzieliśmy się tylko, że akcja szczepień, jakkolwiek unikalna w skali świata, mogła nie wystarczyć do zwycięstwa.