Rozpasane seksualnie kobiety budzą grozę

W Egipcie poszło o babeczki w kształcie penisów i wagin, na Bali aferę wywołała turystka zachwycona przyjazną dla gejów atmosferą. Ale chodzi przecież o coś więcej.

Sprawy seksualności to wciąż ogromne tabu w zdecydowanej większości państw muzułmańskich, ale i w ortodoksyjnych środowiskach m.in. Izraela. Najlepiej, żeby ciało było jak najbardziej zakryte, a wszelkie intymne potrzeby nieartykułowane. Kobieta i jej cielesność są pod ścisłą kontrolą mężczyzn. Swoboda obyczajowa, jakbyśmy to po zachodniemu nazwali, odbiera mężczyznom narzędzia nadzoru i dominacji, dlatego tak bardzo dbają o pozory i status quo.

Co z tym Egiptem? Sprawa wydaje się błaha. Do klubu sportowego Gezira dla wyższych sfer w modnej dzielnicy Kairu dotarło pudełko z łakociami – babeczkami na jeden kęs w formie wagin i penisów. Szykowne damy pośmiały się chwilę z zawartości, zrobiły zdjęcia i wrzuciły je do mediów społecznościowych. Babeczki trafiły do nich najpewniej przez przypadek.

Nie byłoby afery, gdyby nie zdjęcia, które krążyły w sieci i wywołały reakcję władz. Wezwano ministra sportu, by wszczął postępowanie, a właścicielkę cukierni aresztowano. Najwyższa instytucja religijna w kraju wydała oświadczenie, potępiła publikację nagich zdjęć, hologramów czy produktów o charakterze seksualnym, przypominając, że to zabronione prawem i podlega karze (w życiu doczesnym i wiecznym). Padły tak ostre słowa jak „zamach na system wartości i społeczeństwo”.

Właścicielce cukierni grozi rok więzienia i grzywna. Została zwolniona po wpłacie dość wysokiej jak na tamtejsze warunki kaucji (5 tys. funtów egipskich), przekraczającej średnie wynagrodzenie. Jak pisał jeden z dzienników, kobieta zalewała się łzami, tłumacząc, że wykonała tylko zamówienie szefów klubu. Nie jest jasne, czy ich także przesłuchano. Kobietę, która opublikowała zdjęcia w sieci, wykluczono za to z klubu, ale nie postawiono jej zarzutów.

To tylko wierzchołek góry lodowej. Od lat kłopoty ma m.in. egipska aktorka Rania Youssef, przeciw której toczy się proces o publiczne zbrodnie, obrazę religijną i korupcję, bo ośmieliła się mówić w telewizji o swoim ciele, wdziękach i pośladkach. Wcześniej naraziła się władzom, zakładając wyzywającą sukienkę na festiwal w Kairze… Komentowano, że to „podżeganie do rozpusty”. Rania musiała publicznie się pokajać i przeprosić. W zeszłym roku na trzy lata więzienia i karę grzywny (300 tys. funtów egipskich) skazano tancerkę brzucha Samę El Masry za jej rzekomo niemoralne czyny.

Przykłady można mnożyć. Egipt jest w awangardzie państw, w których dużo mówi się o prawach kobiet, to tu, długo przed narodzinami ruchu #MeToo, dyskutowano o molestowaniu i gwałtach, jakie miały miejsce w czasie protestów w 2011 r. To, co dzieje się w sferze publicznej, dowodzi, że wiele jeszcze jest do zrobienia. Świat urządzony przez mężczyzn uwiera kobiety, które chciałyby żyć inaczej. Nie tylko w Egipcie.

Z indonezyjskiej wyspy Bali deportowano np. Amerykankę Kristen Antoinette Grey za naruszanie przepisów imigracyjnych – na Twitterze chwaliła Bali jako tanie i przyjazne dla osób LGBT miejsce, promując przy okazji e-booka własnego autorstwa. Stwierdzono, że kobieta jest na wyspie nie turystycznie, lecz zawodowo, skoro pisze książki i oferuje płatne konsultacje, co więcej, zachęca do podróży w czasie pandemii (przyjechała w zeszłym roku). Jak widać, nie na takim wizerunku zależy tej rajskiej wyspie…

Wielu turystów na Bali czy w Egipcie prawami człowieka w odwiedzanych krajach nie zaprząta sobie głowy. Szkoda.