Premier na polu minowym

Liban będzie miał nowego premiera, który otrzyma na początek niezwykle trudne zadanie do wykonania.

Tuż przed dwudniową wizytą Emmanuela Macrona w Libanie na stanowisko premiera powołano Mustafę Adiba, cenionego dyplomatę, od 2013 r. ambasadora w Berlinie. Mówiło się o tym od kilku dni i na szczęście udało się potwierdzić tę kandydaturę jeszcze przed przylotem francuskiego prezydenta. To dobry sygnał i gest dobrej woli w czasie trudnym dla kraju. Zwłaszcza że wskazanie szefa rządu, parlamentu i prezydenta to zawsze skomplikowana układanka – musi zgadzać się wyznanie (premier jest sunnitą, prezydent chrześcijaninem, szef parlamentu szyitą), cała trójka wymaga też zgody większości liderów politycznych. Adib (reprezentant niewielkiej sunnickiej partii należącej do jednego z byłych premierów) otrzymał poparcie Hezbollahu i ugrupowania Saada Haririego, popularnego wśród Saudyjczyków.

To nie przypadek, że Liban wyłania nowego premiera tuż przed przybyciem Macrona. Prezydent udał się do byłej francuskiej kolonii chwilę po eksplozji w bejruckim porcie, dając przykład całej klasie politycznej, jak należy się zachować w obliczu kryzysu. Wybuch odsłonił wszystkie słabości Libanu i jego władz, przez lata tolerujących zaniedbania. W tragedii zginęło 190 osób, 6,5 tys. odniosło rany, niektórzy wciąż są poszukiwani.

Macron przechadzał się zniszczonymi ulicami Bejrutu z zakasanymi rękawami, rozmawiał z ludźmi. Do świata i libańskiego establishmentu wysłał ważny komunikat: Liban nie dostanie pieniędzy, jeśli nie przeprowadzi reform i nie zwalczy korupcji. Macron podkreślił, że przyjechał pomóc ludziom, a nie politykom. Ma ambicję rozmawiać ze wszystkimi stronnictwami i doprowadzić do zawarcia nowego politycznego porozumienia – i to się najwyraźniej teraz dzieje.

Prezydent Aoun oświadczył wczoraj, że Liban ma się przekształcić z państwa wyznaniowego w świeckie. Hasan Nasrallah, przywódca Hezbollahu, jest gotów do rozmów, pod warunkiem że będzie to „dialog libański”, a wszystkie siły dojdą do porozumienia. Brzmi to trochę jak wymówka, bo w kraju właściwie nic nie może się wydarzyć bez jego zgody. Czy libańscy politycy zaczynają rozumieć, że cierpliwość świata i pomoc właśnie się wyczerpały? A może taktycznie potakują, by na końcu i tak zostało po staremu? Czy reformy Adiba będą rzeczywiste, czy pozorne? Gdy z fotela premiera schodził Hasan Diab – ustąpił tuż po eksplozji w Bejrucie – to właśnie libańskich polityków oskarżał o utrudnianie reform.

A bez reform kraj nie stanie na nogi. Nie można w nieskończoność się zadłużać. Szaleje inflacja i bezrobocie, dług sięga 150 proc. PKB, co trzeci mieszkaniec żyje na skraju ubóstwa. Macron może ma rację, gdy twierdzi, że Liban zostawiony sam sobie i skazany na siły regionu znów pogrąży się w wojnie domowej. Ale pomoc nie może być bezwarunkowa.

Wielkie zadanie stoi przed Adibem i całą klasą polityczną, zwłaszcza Hezbollahem, najpotężniejszym w kraju. Bez jego zgody nie uda się uchwalić ustawy antykorupcyjnej, zreformować systemu zamówień publicznych, sektora bankowego czy energetyki. Libańskich polityków czeka wielki sprawdzian. Lepiej – także dla nich – żeby go tym razem nie oblali.