Nie dziwię się, że Libańczycy są wściekli

Tak, tragedii w Bejrucie można było uniknąć. Są na to dowody.

Prezydent Francji jako pierwszy przywódca Zachodu pojechał do Bejrutu po eksplozji i powiedział wprost to, czego inni nie odważyli się przyznać: francuska pomoc nie trafi w skorumpowane ręce. Nazwał po imieniu to, co widać gołym okiem: za potężny kryzys, w jakim znalazł się Liban, biorą odpowiedzialność jego przywódcy.

Obecność Macrona w Libanie nie dziwi, nie dziwią zapewnienia o bezwarunkowej solidarności. Francję z tą ziemią łączą zaszłości i po kim jak po kim, ale po Macronie takich słów należało się spodziewać. Ma rację co do korupcji i odpowiedzialności dotychczasowych ekip rządzących, których nieudolność, ale też świadome działania doprowadziły do katastrofy. Wybuch w porcie tylko unaocznił, jak dalece ta skrajna nieodpowiedzialność sięga. Jedna z rozmówczyń katarskiej telewizji Al-Dżazira, właścicielka bejruckiej klubokawiarni, była zszokowana, że do wybuchu mogło dojść wcześniej. Zrozumiałaby, gdyby to był zamach. Bo łatwiej zrozumieć coś, na co nie ma się wpływu, trudniej znaleźć usprawiedliwienie dla zaniedbań, które kosztowały życie co najmniej 157 osób i raniły 5 tys., pozostawiając bez dachu nad głową kolejne 300 tys.

Kiedy pisałam, że tej tragedii dało się zapobiec, nie były znane jeszcze wszystkie fakty. Jak poinformowała Al-Dżazira, saletra amonowa, która eksplodowała w Bejrucie, nie powinna być składowana w tym miejscu. A była przez siedem długich lat. Cud, że do nieszczęścia doszło dopiero teraz. Może to nie jest wcale przypadek? Jeśli ładunek nie był odpowiednio zabezpieczony, to znaczy, że mogło go przez lata „trochę zniknąć” albo nawet nieco więcej niż trochę, bo jak wiadomo, w Libanie sporo grup interesuje się tą substancją. Może zniknęło jej za dużo? Nie ma oczywiście na to dowodów, na razie. I bardzo chciałabym się mylić. Bo to by już było znacznie więcej niż zaniedbanie i głupota.

Co ustaliła Al-Dżazira? Substancja została skonfiskowana z rosyjskiego statku płynącego z Gruzji do Mozambiku pod banderą Mołdawii. Statek „MV Rhosus” miał problemy z silnikiem i musiał zacumować w bejruckim porcie we wrześniu 2013 r. Na pokładzie pojawiła się inspekcja celna, która odkryła ładunek i go zabrała. Umieszczono go w szarym hangarze numer 12 nieopodal autostrady prowadzącej do centrum miasta.

Próbowano pozbyć się balastu, ale bezskutecznie. Według Al-Dżaziry szef służby celnej Shafik Mehri w czerwcu 2014 r. w liście do sędziego prosił o rozwiązanie problemu. Nikt nie kwapił się jednak z pomocą. Ponoć w ciągu kolejnych trzech lat wysłano pięć pism, proszono o wyeksportowanie towaru, oddanie go armii lub prywatnej firmie. Ponoć i one pozostały bez odpowiedzi. W sprawie w 2017 r. interweniował nowy szef libańskiej służby celnej Badri Daher, też bez skutku.

Co więc teraz Libańczykom po zapewnieniach premiera i prezydenta, że winni zostaną ukarani? Rację ma Macron, że odpowiedzialność ponoszą także politycy. Nie odnosi tego do katastrofy, ale i to jest oczywiste. Rozumieją to również Libańczycy – szok i rozpacz po tragedii zamienia się w coraz większą wściekłość na rządzących. Korupcja, także związana z cłami, które w dużej mierze nie trafiają do państwowej kasy, nikogo nie zaskakuje. Ale dochodzą zaniedbania, nieodpowiedzialność.

Tak, do tragedii w porcie nie musiało dojść. Saletra w ilości 3 tys. ton nie powinna była się tam znajdować, zwłaszcza przez tyle lat. Dziś władze chcą ścigać winnych. A wielu jej liderów powinno uderzyć się we własne piersi.