Alarm w Tel Awiwie

Partie arabskie oskarżają Netanjahu, że atakując Strefę Gazy, próbuje utrzymać stanowisko. Tyle że w Izraelu wszystko się komplikuje, kiedy syreny alarmowe słychać w Tel Awiwie, a schrony otwiera się w Jerozolimie.

W poniedziałek zamknięto szkoły. Południe kraju już do tego przywykło. Na przykład w Sderot, zaledwie kilometr do ogrodzenia oddzielającego terytorium Izraela od Strefy Gazy, poczucie zagrożenia towarzyszy mieszkańcom prawie cały czas. Nawet place zabaw przypominają raczej fortyfikacje wojenne niż beztroskie tunele. Dzieci wiedzą, że kiedy słyszą alarm, muszą wejść do środka i dojść do zaznaczonego miejsca – dopiero wówczas są bezpieczne. W Sderot nie ma już domu bez specjalnego „pokoju bezpieczeństwa”, czyli schronu. W razie czego.

To, co spada nad Sderot. Fot. Michael Panse, Flickr CC by 2.0.

To, co powszechne w Sderot, nieczęsto dociera do rozbawionego Tel Awiwu. Poczucie zagrożenia w zasadzie tu nie występuje, choć wystarczyłby rzut oka na chodniki – wszędzie są specjalne konstrukcje ochronne. Izrael dawno przewidział zamachy polegające na wjeżdżaniu ciężarówką w tłum.

Dziś i w Tel Awiwie nie jest spokojnie. Izraelczycy może nie kochają premiera na zabój, ale od wielu z nich można usłyszeć, że przynajmniej kwestia bezpieczeństwa jest dla niego priorytetem, a odkąd rządzi, kraj nie brał udziału w żadnej dużej wojnie.

Oskarżenia Ajmana Odeh pod adresem Netanjahu, że poprzez ataki próbuje zachować stanowisko, to tylko jedna strona medalu. Bo kiedy syreny wyją w Riszon Le Cijon, to nie są żarty. Skoro premier nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa, to kto to zrobi? Sytuacja jest poważna, bo rząd właśnie się układa.

Do godz. 9 rano w stronę Izraela odpalono ponad 50 rakiet ze Strefy Gazy, 20 przechwyciła Żelazna Kopuła. To odpowiedź na nocną akcję armii izraelskiej, która wraz ze służbą bezpieczeństwa przeprowadziła atak na jeden z domów w Strefie Gazy. Zginął Baha Abu al-Atta, dowódca Islamskiego Dżihadu w północnej Gazie (według danych z Gazy ucierpieli też cywile). Po godzinie na południu Izraela zawyły rakiety. Aszdod, Aszkelon, a nawet położone bardziej na północy Holon i Riszon Le Cijon, czyli przedmieścia Tel Awiwu. Lekko ranny został mężczyzna w moszawie Dan Jawne na południu kraju, media donoszą o uszkodzonym samochodzie w Aszdodzie, dziewczynce, która straciła przytomność w czasie alarmu.

Izrael został postawiony na nogi. Władze odradzają wychodzenie do pracy, chyba że tam, gdzie pracują, są schrony. Oświadczenie wydał także ambasador Polski Marek Magierowski, który prosi Polaków o zachowanie ostrożności.

Armia izraelska twierdzi, że był to prewencyjny atak, który miał zapobiec planowanym akcjom ze strony Gazy. Izrael nie wraca podobno do polityki eliminowania pojedynczych celów, a to tylko wyjątkowa sytuacja – podaje „Haaretz”. Może tak, może nie.

Inny atak miał miejsce w Damaszku, w dzielnicy dyplomatycznej. Celem był dom Akrama Al-Adżuriego, także dowódcy Islamskiego Dżihadu. Zginął syn Al-Adżuriego, 10 osób zostało rannych. Izrael nie przyznał się do ataku, ale w przeszłości setki razy atakował bojówki szyickie, konwoje, obiekty militarne w Syrii. Tym razem armia syryjska twierdzi, że otworzyła ogień do wrogiego celu nad południowymi przedmieściami Damaszku.

10 dni temu izraelskie lotnictwo ostrzelało bazy Hamasu w Gazie, w odpowiedzi poleciało kilka rakiet w kierunku Izraela. Sytuacja nie wymknęła się spod kontroli, ale napięcie pozostało. Najbliższe godziny pokażą, co będzie dalej. Rządzącemu w Gazie Hamasowi sytuacja nie jest na rękę – próbuje utrzymać spokój wszelkimi sposobami. Pytanie tylko, na ile dziś jest w stanie narzucić swoją wolę Islamskiemu Dżihadowi, który będzie chciał się teraz zemścić. Żądza odwetu jest niestety tym, co zawsze zapala ten skrawek ziemi.